Copyright © 2019 jamlew1 & Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne. All rights reserved.

 

Home Trzy spotkania Przed burzą Grabież  Perła Wielkopolski Wędrówka Skrytka w Fischhornie
Dama na aukcji... Prof. Lorentz jedzie do Moskwy Muzeum (częściowo) utracone, cz. 1 Muzeum (częściowo) utracone, cz. 2 Zakończenie

 

 

PLESZEWSKIE TOWARZYSTWO KULTURALNE

ul. POZNAŃSKA 34

63-300 Pleszew

 

 

 

Zagrabione – utracone (sztuka starożytna i średniowieczna – wybór)

 


 

Czarka attycka ze sceną ćwiczenia skoku z miejsca w palestrze

Czas powstania: 1 ćw. IV w. p.n.e.

Opis: Glina, 6 x 12,5 cm

Właściciele dzieła w chwili utraty: Zbiory Ordynacji Czartoryskich w Gołuchowie

 

Wywiezioną latem 1940 r. do Poznania część zbiorów zdeponowano najpierw w hali Targów Poznańskich by po roku, przewieźć je do składnicy urządzonej w katedrze poznańskiej. W następnych latach to jest w 1942 – 44 dr Ruhle osobiście wywoził zabytki gołuchowskie i je składował w kryjówkach urządzanych w bunkrach w pobliżu Międzyrzecza i Sulęcina. Część odnalezionych po wojnie w zamku Fischhorn zbiorów została zwrócona zaraz po wojnie w 1946 r. Zasadniczy trzon kolekcji waz antycznych  wywieziony przez Armię Czerwoną do Związku Radzieckiego i zdeponowany w Ermitażu, Wróciły do kraju dopiero w r. 1956.

 

Kantharos

Autor: Sotades, Ateny. Czas powstania: ok. 460 p.n.e. 
Miejsce znalezienia: Kapua, wykopaliska spółki Doria-Gallozzi-Castellani z 1866 r. 

Opis: wys.: 8,5 cm; śr.: 16 cm 
Właściciel: Gołuchów – Zbiory Ordynacji Czartoryskich

 

Okoliczności utraty: Bezpośrednio po wybuchu II wojny światowej podjęto decyzję o ewakuacji zbiorów gołuchowskich. 50 skrzyń i tub z dziełami sztuki, wśród których znajdowały się również greckie wazy, wywieziono do Warszawy, gdzie zostały ukryte w piwnicy kamienicy przy ul. Kredytowej 12.  Wkrótce skrytka została odkryta przez okupantów. Znajdujące się w niej zabytki zarekwirowano i w kolejnych latach wojny wywieziono do Niemiec, gdzie zostały przejęte przez Rosjan. W 1956 r. część kolekcji gołuchowskiej została zwrócona z ZSRR. Nadal poszukiwane jest 33 brakujące wazy.

 

Gołąb eucharystyczny – naczynie w kształcie ptaka

Data i miejsce powstania: XIII w, Limoges

Opis: 16,5 x 14,5 cm;

Naczynie w kształcie ptaka do przechowywania Hostii, wykonane z miedzi, trybowane, ryte, złocone, częściowo pokryte barwną emalią żłobinową. W górnej partii wieczko przymocowane na zawiasach. Skrzydła z rysunkiem piór wykonanym w emalii w barwach: szafirowej, szaroniebieskiej, białej, różowej, żółtej, zielonej.

Właściciele dzieła w chwili utraty: Zbiory Ordynacji Czartoryskich w Gołuchowie. Zabytek nigdy się nie odnalazł.

[http://muzeumutracone.pl]

 

Ryton czerwonofigurowy w kształcie głowy barana 

Autor: malarz Brygosa, Ateny  

Data powstania: ok. 480 r.p.n.e.

Materiał: glina 

Wysokość: 21 cm 

Średnica: 11 cm 

Właściciele w chwili utraty: Zbiory Ordynacji Czartoryskich w Gołuchowie

[http://dzielautracone.gov.pl/katalog-strat-wojennych/obiekt?obid=55281]

 

Naczynie zostało wywiezione z Gołuchowa na przełomie maja i czerwca 1939 r. przez księżnę Marię Ludwikę Czartoryską (księżna ponoć trzymała ten przedmiot w czasie podróży na kolanach). Wraz z innymi zabytkami schowany został w skrytce w Warszawie przy ul. Kredytowej 12. Wywieziony przez Niemców w czasie Powstania Warszawskiego. Do dziś artefaktu nie odnaleziono.

 

       

 

  

 

Źródło: http://muzeumutracone.pl

 


Rozdział IX


Gołuchów – muzeum (częściowo) utracone, cz. 1

1 marca 2016 r. chodzimy wraz z uczniami Gimnazjum nr 1 w Pleszewie po gołuchowskim zamku. Tego dnia – choć nic na to nie wskazywało – spadł śnieg, który sprawił, iż siedziba Leszczyńskich, a potem Działyńskich i Czartoryskich wyglądała wręcz bajkowo. Korzystamy z gościnności kustosz Pauliny Vogt-Wawrzyniak, która zaprosiła nas na spacer tematyczny po wystawie stałej i zgodziła się opowiedzieć młodzieży o historii tego szczególnego miejsca. Przyjechaliśmy tutaj zainteresowani projektem „Muzeum utracone” wspierającym działania Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, polegające na odnajdywaniu i odzyskiwaniu utraconych dóbr kultury. „Projekt Muzeum Utracone – czytamy na stronie internetowej – daje początek dyskusji, wymianie poglądów na temat edukacji i promocji wiedzy o dziełach utraconych z Polski podczas II wojny światowej.” I dalej: „Zdajemy sobie sprawę z niewielkich szans na odzyskanie, straconego na przestrzeni wieków, dziedzictwa kultury polskiej, ale chcemy by prezentowane przez nas obiekty, chociaż „mentalnie” wróciły do życia, do świadomości społecznej.” [Muzeum utracone. http://muzeumutracone.pl/o-muzeum/]

Odwiedzamy kolejne sale, oglądamy zebrane tam eksponaty, poznajemy ich historię. Zwracamy uwagę na to, iż w wielu z nich współczesne wyposażenie zdecydowanie różni się od przedwojennego. To właśnie efekt polityki okupantów – najpierw Niemcy wywieźli i ukryli najcenniejsze dzieła sztuki z gołuchowskiego zamku, a potem Rosjanie uczynili z niego bazę dla swych wracających z frontu oddziałów. Ani jedni, ani drudzy nie mieli litości dla wielkiego dorobku Izabeli i Jana Działyńskich oraz Ordynacji Gołuchowskiej. Prości radzieccy żołnierze np. traktowali dzieła sztuki jako mienie zdobyczne, z rzadka zdając sobie sprawę z ich prawdziwej wartości. Dowódcy natomiast zezwalali na bezmyślne dewastowanie zamku i innych budynków, niszczenie zabytkowych mebli, zrywanie ze ścian gobelinów czy też palenie fragmentów pięknych hebanowych drzwi do sal, bo w ten sposób dokonywał się wielki akt zemsty na germańskich zbrodniarzach i równie znienawidzonej polskiej szlachcie. Znamienną rzeczą było utworzenie w latach 1945-46 we wnętrzach gołuchowskiego zamku szpitala dla chorych wenerycznie żołnierzy frontowych, co można odczytać nie inaczej jak sprofanowanie miejsca związanego z kulturą wysoką. [R. Kąsinowska, Gołuchów…, op. cit., s. 420]

Co prawda po 1946 r. gołuchowski zamek opuściło wojsko, ale jego stan nadal się pogarszał, czego nie powstrzymało przekazanie obiektu w zarząd Fundacji Zakładów Kórnickich. W protokole wizji lokalnej, której dokonali pracownicy kórnickiej fundacji w czerwcu 1946 r. czytamy: Zamek jest po względem budowlanym zupełnie w porządku, nawet dachy nie wymagają remontu, jedynie należałoby oczy­ścić rynny Z dawnych kolekcji muzealnych i bibliotecznych nie pozostało nic. Według informacji dr Orańskiej pewna ilość zbiorów gołuchowskich znajduje się w Muzeum Narodowym w Warszawie, coś nie coś w Muzeum Wielkopolskim w Pozna­niu, a ostatnio podobno prasa podawała, że słynną kolekcję waz starożytnych znaleziono w Zachodnich Niemczech. Wnę­trza zamkowe są bardzo zniszczone. Wszystkie prawie zamki przy drzwiach mniej lub więcej uszkodzone, około 10-15% szyb w oknach wybitych. W pokojach posadzki (zwykły parkiet) bardzo zanieczyszczone, ze ścian dawne obicia brokatowe, jedwabne i gobelinowe w całości pozdzierane, boazeria i ogromnie cenne drzwi rzeźbione częściowo uszkodzone, natomiast zupełnie w porządku są przepiękne sufity. Na ogół nie uszkodzone są też kominki niejednokrotnie bardzo piękne. Ocalało sporo rzeźb w drzewie umieszczonych jako panneau w drzwiach, częściowo autentyczne renesansowe włoskie oraz mozaiki wpuszczane w ścianie. Niestety jedna połowa drzwi hebanowych z rzeźbami przedstawiającymi stworzenie Adama i Ewy i wypędzenie z raju zginęła, prawdopodobnie zużyta na opał przez kwaterujące w 1945 r. wojsko polskie Kilka piecy jest zniszczonych, najcenniejszy jednak piec flamandzki z XVI śmiecia, nieuszkodzony W zamku wala się jeszcze sporo śmiecia pozostałego po wojskowym szpitalu […].” [Ibidem, s. 420]

Pierwsze lata powojenne uświadomiły ludziom związanym z Ordynacją Gołuchowską, jakie będą prawdziwie intencje nowej władzy wobec dorobku kulturalnego arystokracji i ziemiaństwa polskiego. W zniszczonych, opróżnionych z mebli oraz dzieł sztuki, odartych z cennych tkanin ściennych pomieszczeniach, które niegdyś były salami muzealnymi, teraz stworzono magazyny zbożowe. Po 1951 r., kiedy zamek gołuchowski został przejęty przez Muzeum Narodowe w Poznaniu, zwożono tu i gromadzono natomiast umeblowanie dawnych siedzib ziemiańskich przekształconych na szkoły, przedszkola, biura pegeerów czy też mieszkania socjalne. Na szczęście ta fala barbarzyństwa opadła w połowie lat pięćdziesiątych wraz z odejściem do historii epoki stalinowskiej w polityce i socrealizmu w kulturze i sztuce. Popaździernikowa odwilż dawała nadzieję na lepsze traktowanie dorobku cywilizacyjnego i kulturowego arystokracji i ziemiaństwa. I choć przez następnych kilkadziesiąt lat muzealnictwo cierpiało na chroniczny brak funduszy na remonty oraz proces restytucyjny zagrabionych dzieł sztuki, to udało się uratować wiele obiektów o wielkiej wartości zarówno finansowej, jak i  kulturalnej.

Po dziesięciu latach przygotowań, walki o odzyskanie przynajmniej niektórych utraconych w czasie wojny i okupacji zabytków, po uporządkowaniu zdewastowanych obiektów znajdujących się w otoczeniu zamku, uprzątnięciu terenów parkowych ówczesny dyrektor Muzeum Narodowego w Poznaniu prof. Zdzisław Kępiński mógł zainaugurować w 1962 r. działalność państwowej placówki muzealnej w Gołuchowie – filii poznańskiego muzeum, organizując ekspozycję stałą oraz udostępniając zwiedzającym część sal zamkowych. Niestety, wygląd gołuchowskiego zamku i jego wnętrz dalekie były od tego, co stworzyła Izabella Działyńska i Ordynacja Książąt Czartoryskich. Z powodu braku wielu oryginalnych artefaktów prof. Kępiński zaaranżował sale w stylu orientalnym, co było wybiegiem ówcześnie zrozumiałym, bo wypełniającym luki, ale niezgodnym z duchem kolekcji Działyńskich i intencjami jej twórców.

Współczesne wyposażenie gołuchowskiego zamku jest więc kompromisem pomiędzy ambicjami kolejnych dyrektorów, którzy chcieliby przywrócić wnętrzom ich oryginalny wygląd (zgodny z zachowanymi bardzo dokładnymi fotografiami przedwojennego muzeum), a rzeczywistością, na którą składają się: wojenne zniszczenia i grabieże gołuchowskich dzieł sztuki oraz powojenna polityka międzynarodowa i wewnętrzna, także polityka kulturalna. Jak już powiedziano wcześniej, nie jest dla nikogo tajemnicą, iż Rosjanie oddawali zagrabione i przechowywane w magazynach Ermitażu dzieła sztuki z wielką niechęcią, a i prof. Lorentz po rewindykacji bardzo często chował je w czeluściach Muzeum Narodowego w Warszawie, strzegąc ich jak źrenicy oka.

Ludzie związani z Gołuchowem działają w ramach obecnych możliwości, mając świadomość ograniczeń, które niejednokrotnie bardzo im doskwierają. Mimo wszystko powoli odbudowują pozycję gołuchowskiego zamku i muzeum wśród innych tego typu instytucji działających w naszym kraju.  Troszczą się także o rewindykację zaginionych i zrabowanych dzieł sztuki, dlatego też uczestniczą w projekcie Muzeum Utracone, mając nadzieję, iż z czasem do Gołuchowa wróci jeszcze niejeden rarytas.

Naszą wycieczkę rozpoczynamy standardowo od Sali polskiej, jednej z dwóch sal muzealnych wykreowanych jeszcze przez Izabelę Działyńską. Choć brakuje w niej niemałej ilości eksponatów, sala zachowała swój charakter, który tworzyła przede wszystkim galeria obrazów zawieszonych u powały przedstawiających wielkich Polaków – królów oraz hetmanów i wojewodów polskich. To właśnie te portrety miały świadczyć o przywiązaniu hrabiny i jej męża do sławetnej przeszłości ich rodów, ale również tradycji innych wielkich rodzin tworzących historię Rzeczypospolitej na przestrzeni wieków. W tym względzie Działyńska wpisywała się w powszechną modę, jaka panowała w wieku XIX wśród właścicieli zamków, pałaców i dworów rozrzuconych po całym terytorium podzielonego państwa, zamawiających nie tylko oryginalne dzieła, ale także kopie czy repliki znanych powszechnie obrazów takich mistrzów jak Bacciarelli, Grassii czy… Rubens. Współczesnym dopełnieniem kolekcji obrazów w Sali polskiej są dwa portrety właścicieli Gołuchowa Izabeli i Jana Działyńskich oraz portret księcia Adama Jerzego Czartoryskiego – ojca Izabeli, pędzla Leopolda Horowitza wiszący nad wejściem do małego bocznego pomieszczenia, przeniesiony tu z oficyny będącej przed wojną mieszkaniem ordynatów Czartoryskich.

Porównując zdjęcie z okresu przedwojennego i obecne wyposażenie Sali polskiej, zwiedzający zwracają szczególną uwagę na brak solidnych gablot, które niegdyś wypełnione były polską sztuką użytkową. Były w nich nie dziesiątki, lecz setki cennych eksponatów. Znajdowały się w nich broń staropolska, rzędy polskie i tureckie, szesnastowieczne zbroje, piękne jedwabne pasy kontuszowe wyrabiane w XVIII w. w Słucku, Kobyłce i Krakowie. Całość dopełniały srebra rodzinne książąt Czartoryskich przeważnie z XVIII w. wyprodukowane częściowo w Gdańsku. Zgromadzone z szafach eksponaty miały zatem wartość nie tylko artystyczną, ale także sentymentalną, bo związane były z dziejami rodzinnymi, a jak wiemy, Izabela przez całe życie podkreślała swe pochodzenie i przynależność do tak zasłużonej i ważnej dla Rzeczypospolitej familii. Dokładny spis tego, co zgromadzono w tej i innych salach gołuchowskiego zamku znajdziemy w „Przewodniku po Muzeum w Gołuchowie” autorstwa Nikodema Pajzderskiego wydanym w Poznaniu w 1913 r., o którym była mowa już wcześniej.

Zwracamy też naszą uwagę na obicia ścian tej i innych sal. Od przewodników i z literatury przedmiotu dowiadujemy się, iż – przygotowując pierwszą po wojnie wystawę w Gołuchowie, prof. Kępiński postanowił przykryć ściany sal zamkowych odarte przez stacjonujących tu po wojnie żołnierzy nowymi tkaninami. Niegdyś ściany ozdobione były one pięknymi gobelinami, wełnianymi kobiercami, kurdybanami, adamaszkami i jedwabiami, teraz materiały te zastąpione zostały tkaninami lnianymi specjalnie zaprojektowanymi w pracowni prof. Józefy Wnukowej w Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Sopocie. Początkowo budziły one duże kontrowersje, gdyż były świadectwem obniżenia poziomu muzeum, po latach stały się jego nieodzownym elementem, tworząc swoistą niepowtarzalną atmosferę.

O ile Sala polska wyposażona jest w zaledwie 20-30 procentach w porównaniu z jej stanem przedwojennym, o tyle kolejna – tzw. Sala muzealna w niczym nie przypomina tej, która przez wiele lat był tworzona i doposażona przez Izabelę Działyńską i jej następców. To właśnie w tym miejscu, zaprojektowanym przez architekta Działyńskiej – Maurice’a Ouradou, na wzór sali jadalnej zamku w Chaumont, w szafach znajdujących się przy wszystkich ścianach pomieszczenia, goście gołuchowskiego muzeum mieli okazję zobaczyć najcenniejsze eksponaty: fajanse i ceramikę włoską oraz francuską, wyroby z kości słoniowej, szkła weneckie, a nade wszystko najcenniejsze emalie z Limoges, z których najstarsze datowane są na wiek XII. Wśród nich eksponowano m.in. przedmioty liturgiczne: relikwiarze, krzyże, kandelabry, a także puchary, czary oraz medaliony z namalowanymi scenami z życia i męczeństwa Jezusa Chrystusa, wizerunkami jego matki, Świętej Rodziny, wreszcie świętych chrześcijańskich (np. ścięcie św. Jana Chrzciciela). Znajdowały się tutaj także przedmioty z namalowanymi scenami mitologicznymi. W zgodnej opinii specjalistów (zarówno tych przedwojennych, jak i współczesnych) obiekty wystawiane w gablotach Sali muzealnej to dzieła sztuki pierwszej klasy, rzeczy o najwyższej wartości artystycznej. Takie same okazy sztuki emalierskiej można dziś podziwiać w paryskim Musèe de Cluny – Narodowym Muzeum Wieków Średnich, bo pochodzą one z tych samych aukcji, a zakupione zostały od tych samych marszandów. Tutaj warto podkreślić, iż Izabela była uznawana za znakomitą kolekcjonerkę, dlatego też przysyłano jej katalogi najlepszych domów aukcyjnych, co zaowocowało stworzeniem wspaniałej kolekcji. Szkoda tylko, że nie ma jej dzisiaj w gołuchowskim muzeum, gdyż stanowiłyby bez wątpienia wielką atrakcję wystawienniczą. A tak część obiektów dostępna jest tylko widzom warszawskiego Muzeum Narodowego, gdzie trafiły z inicjatywy prof. Lorentza, reszta uległa rozproszeniu w różnych krajach Europy i Ameryki. Przypomnijmy chociażby słynny krzyż z Limoges, który odnaleziono na… śmietniku w Zell Am See niedaleko Fischhornu.

Ryszard Bobrow: „Pierwsze emalie stały się własnością księżnej przed rokiem 1852 […]. Były kupowane przede wszystkim w antykwariatach paryskich, rzadziej na aukcjach […] W latach 70. XIX w., kiedy prowadzono przebudowę zamku gołuchowskiego, Działyńska kupowała głównie jego wyposażenie: elementy snycerskie, tkaniny, meble. W dokumentach z tego okresu odnaleźć można ślad zakupu tylko jednego obiektu w 1875 r. – „email cloissons”, zaginionej nadreńskiej plakiety z popiersiem świętego z XI w. Na większą skalę wznowione w latach 80. zakupy, trwały do śmierci kolekcjonerki; bodajże ostatnim, w 1897 r., była nalewka L. Limosin z 1539, pochodząca ze znakomitej kolekcji Spitzera. Działyńska […] pozostawiła kolekcję znaną, wielokrotnie wzmiankowaną w literaturze, i liczącą się w świecie. […] Kolekcja, oprócz trzech emalii weneckich z XV w., kilku nieokreślonego pochodzenia, składała się z 46 emalii champleve z Limoges, 66 emalii malarskich z XVI w. i kilkunastu z okresu późniejszego. […]” [R. Bobrow, Zaginione emalie ze zbiorów gołuchowskich. „Cenne, bezcenne, utracone” 1999, nr 1 (http://nimoz.pl/pl/wydawnictwa/wydawnictwa-nimoz/cenne-bezcenne-utracone-1/cenne-bezcenne-utracone-archiwum/1999/nr-11999/zaginione-emalie-ze-zbiorow-goluchowskich)]

Jak już wcześniej powiedzieliśmy w tej książce, w październiku 1941 r. Niemcy dowiedzieli się o ukrytej w kamienicy przy ul. Kredytowej cennej gołuchowskiej kolekcji. Do sierpnia 1944 r., tzn. do Powstania Warszawskiego była ona przechowywana w Muzeum Narodowym w Warszawie, a w czasie jego trwania znaczna część zbioru została zrabowana i zniszczona na miejscu przez żołnierzy niemieckich. Po upadku powstania kolekcja gołuchowska wraz ze zbiorami muzealnymi została wywieziona. „Po zakończeniu akcji rewindykacyjnej okazało się, że wojna spowodowała w zbiorze emalii katastrofalne zniszczenia. Powróciło tylko 11 emalii champleve i 11 malarskich, przechowywanych dotąd w Muzeum Narodowym w Warszawie. W grupie zaginionych emalii średniowiecznych do szczególnie cennych i najpiękniejszych należała wielka plakieta (20,8 x 22,7 cm) z wyobrażeniem młodzieńców w piecu ognistym, określana niegdyś jako praca kolońska, obecnie nadmozańska (Mastricht?) z 3. ćw. XII w. […], limuzyjski relief ze sceną Chrztu Chrystusa z ok.1250-1260, jedyne wśród zachowanych zabytków limuzyjskich przedstawienie tego epizodu. […]

Spośród pozostałych średniowiecznych emalii zaginionych lub zniszczonych wymienić trzeba dwie plakiety wiązane z Kolonią, dzieła limuzyjskie – jak plakietę z przedstawieniem Marii z Dzieciątkiem z k. XII w., krzyż procesyjny z przełomu XII i XIII w., obwolutę pastorału z lat 1230-1240 […]. Zaginęły także, m.in. trzy relikwiarze w kształcie domków, w tym jeden z lat 20. XIII w. ze scenami męczeństwa św. Tomasza Becketa, cyborium w kształcie Gołębicy Ducha Św. z lat 20.-30. XIII w., dwa gemeliony, okucia opraw i relikwiarzy, a także jedyny świecki zabytek średniowiecznego emalierstwa w kolekcji – szkatuła dekorowana 22 medalionami z XIII w.

Szczególnie wyrównany charakter miał zespół emalii malarskich […]. Pierwszym emalierem znanym z nazwiska był Nardon Penicaud, którego sygnowana i datowana na 1503 r. plakieta znajduje się w Musee Cluny. Zaginęły wszystkie prace wiązane z nim i jego pracownią, a także większość emalii przypisywanych innym członkom tej rodziny, działającym przez prawie cały wiek XVI. Z wmontowanej w szkatułę serii 5 plakiet ze scenami z historii rzymskiej, przypisywanej Jeanowi III Penicaud, ocalała tylko jedna, z przedstawieniem Mucjusza Scewoli. […] Działyńska posiadała cztery sygnowane i datowane dzieła najwybitniejszego emaliera limuzyjskiego XVI w. Leonarda Limosin (ur. ok. 1505, zm. po 1575, przed 1577), dwa jemu przypisywane i serię 12 plakiet ze scenami z Pasji […]

Z prac Colina Nouailńera, którego datowane prace pochodzą z lat 1539-1545, […] zaginęła sygnowana i datowana nalewka z dawnej kolekcji Spitzera, nakrywa patery i patera z przedstawieniem Lota z córkami. […] Z innych strat wymienić należy dwie plakiety tworzące dyptyk – Pokłon Pasterzy i Ukrzyżowanie oraz plakietę ze św. Piotrem – przypisywane Pierre Reymondowi (działającemu w latach 40.-80. XVI w.), sygnowaną przez Jeana de Court paterę z Kleopatrą i jemu przypisywany talerz z przedstawieniem miesiąca maja, zakupiony w 1867 r. przez męża Izabelli, Jana Działyńskiego. Zniszczony został niezwykle cenny zespół, wpisany w historię światowego kolekcjonerstwa.[…]”[Ibidem]

Dzisiaj sala muzeum Izabeli Działyńskiej jest niemal pusta, służy natomiast jako miejsce konferencji, spotkań z młodzieżą czy też członkami towarzystw kulturalnych. Choć spełnia dobrze swoją współczesną funkcję, jest symbolem strat, jakie poniosła gołuchowska placówka w ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat. „Bardzo nam smutno – podkreślają ludzie często odwiedzający gołuchowski zamek – gdy myślimy o tej sali i braku wszystkich tych niezwykłych eksponatów, które – każdy z osobna – miał wielką wartość, a wszystkie razem tworzyły bardzo przemyślaną całość. To nie był bowiem zbiór ładnych przedmiotów, ale kolekcja świadcząca o wielkiej klasie jej autorki, jej erudycji i miłości do sztuki. Kolekcja mogąca śmiało rywalizować z najlepszymi w Europie.” [Wywiad przeprowadzony przez autora wśród zwiedzających zamek w Gołuchowie, czerwiec- lipiec 2016 r.]

Ze względu na brak bogato wyposażonych gablot z emaliami i ceramiką, a także innych cennych mebli, salę przyozdobiono tapiseriami pochodzącymi z brukselskiego warsztatu Henryka van Asche. Wykonane w połowie XVII w. gobeliny, które są ilustracją historii rozgrywającej się podczas II wojny punickiej, pozyskane zostały przez Muzeum Narodowe w Poznaniu i oddane gołuchowskiemu oddziałowi w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Oryginalne tapiserie zakupione przez Izabelę lub odziedziczone po babce Annie Sapieżynie, a było ich 21, po wojnie do Gołuchowa już nie wróciły, dołączając do wielkiej listy zabytków utraconych.

W drugiej części tej sali, równie ogołoconej z cennych obiektów muzealnych, współcześni przewodnicy zwracają uwagę na to, co pozostało z czasów dawniejszych, tzn. na włoski marmurowy kominek z XVI w., płaskorzeźbę Madonny z Dzieciątkiem umieszczoną po lewej jego stronie oraz przede wszystkim tondo z herbem królewskim Francji także z XVI w. autorstwa Girolamo della Robii po prawej. Wyeksponowanie w tym miejscu charakterystycznego herbu Francji z liliami Burbonów było świadomym zabiegiem Izabeli Działyńskiej, która w ten sposób nawiązywała do królewskich tradycji rodu Leszczyńskich. Przypomnijmy, iż Stanisław Leszczyński dwukrotnie zasiadał na tronie polskim, a jego młodsza córka – Maria, została w 1725 r. żoną władcy Francji Ludwika XV. I choć sam król Polski nigdy nie był w Gołuchowie, to dziedzictwo jego rodu było tu szanowane, czego wyrazem jest także umieszczenie nad wejściem do zamku i kilku innych miejscach herbu Wieniawa.

Utrata zbioru emalii w powszechnej opinii znawców tematu była dla Gołuchowa poważnym ciosem. Jedną decyzją administracyjną pozbawiono bowiem gołuchowskie muzeum tych artefaktów, które były do września 1939 r. wyróżnikiem tej placówki spośród wielu innych bogatych kolekcji. Jeszcze większym ciosem okazało się zagrabienie przez okupantów niemieckich, a potem przez wyzwolicieli z Armii Czerwonej niezwykłego zbioru starożytnych waz i innych naczyń attyckich, cypryjskich, egipskich, kartagińskich oraz galijskich, największej kolekcji tego typu w Polsce, a jednocześnie najcenniejszej z uwagi na artystyczną i historyczną wartość obiektów. Co prawda powróciły one do Polski, jednak gołuchowskie muzeum może dzisiaj zaprezentować tylko 56 cennych eksponatów, co stanowi zaledwie 20 procent całości. Jak już nie raz powiedziano w tym tekście, decyzja powojennego ministerstwa kultury i sztuki, wspieranego przez władze centralne, sprawiła, iż goście gołuchowskiego zamku mają do czynienia zaledwie z namiastką zbiorów Izabeli i Jana Działyńskich, kadłubową jej wersją. Po wielokroć przebadane naukowo (m.in. przez W. Dobrowolskiego), opisane i popularyzowane w środowisku lokalnym oraz mediach wazy z Gołuchowa budzą, jeśli nie zachwyt, to z pewnością wielkie zainteresowanie oglądających, którzy odbywają na ich podstawie skrócony kurs historii sztuki starożytnej tworzonej w kręgu cywilizacji helleńskiej od VII po III wiek p.n.e. Marian Sokołowski: „Waz greckich, najwspanialszych egzemplarzy i najlepiej zachowanych, tak świeżych, jakby wyszły wczoraj z warsztatu garncarza, jest tu paręset sztuk. Są to wielkie amfory, tak zwane hydrye, stamnosy, oxybaphony kylixy, oenochoe, lekythosy, lytony i inne, o najrozmaitszych nazwiskach, do któ­rych brzmienia sama ich piękność każe się przyzwyczaić. Możemy na nich śledzić nieledwie cały rozwój tej sztuki, od najdawniejszych czasów, od epoki geometrycz­nej czy też orientalno-zwierzęcej idąc, przez czasy czarnych figur na czerwonym tle, do czerwonych na czarnym, czyli do najświetniejszego i artystycznie najpiękniej­szego, a z pewnego stanowiska najbardziej interesującego okresu. Jest między nimi ogromny stamnos, to jest rodzaj hydryi, zamkniętej z lekka od otworu, z czarnym tłem mającym połysk emalii i z jedną tylko figurą, ale ta przedstawia Safonę, jak świadczy napis, i ma tyle wdzięku i naiwności przy charakterze, żebyś ją wziął za oryginalny portret lesbijskiej wieszczki. Jest prześliczny depas z szeregiem saty­rów i menad z nieznanym nam skądinąd podpisem malarza Satodesa. Są wielkie hydrye ze scenami ekspiacji i ofiar, należące do największych rzadkości. Ryton będący unikatem i którego oczy błyszczą jak karbunkuły w baraniej głowie. Niektóre z tych naczyń, pokryte bachicznymi i ofiarnymi scenami, są tak w przedstawieniach swoich pełne religijnego nastroju i tej idealnej zadumy w rysach i ruchach postaci, że przypominają najpiękniejsze grupy fryzu Fidiasza w ateńskim Partenonie. W znacz­nej ich części uderzają przede wszystkim te lekkie, pełne gracji i życia, a tak mło­dzieńcze, tak znamionujące czas i epokę, sceny porwania. Satyry gonią za menadami z pochodniami w rękach, Boreasz porywa Orejtyję, Peleus Tetydę, to znowu młody Faun jakąś nimfę z opaską na czole, która leci z rękoma podniesionymi jak po ratunek.” [Cyt. za: R. Kąsinowska, Gołuchów… op. cit., s. 238 - 240] Gdy sami poznamy choć część kolekcji Izabeli i Jana Działyńskich, nie będziemy się dziwić zachwytom historyka, wybaczając mu nawet tę – od czasu do czasu pojawiającą się – egzaltację.

Oprowadzający nas po zamku przewodnicy zwracają uwagę na sposób prezentowania za życia Izabeli Działyńskiej i w latach późniejszych tychże niezwykłych dzieł sztuki. Wazy gołuchowskie nie tylko były przedmiotami o wielkiej wartości, ale także znakomicie je wyeksponowano. Wzorowano się w tym względzie na najwybitniejszych muzeach europejskich, z British Museum w Londynie na czele. Podobnie jak w słynnej sali ufundowanej przez króla Jerzego III starożytne artefakty umieszczono w sięgających sufitu gablotach, co też widać na jedynym zdjęciu z tamtych czasów, jakim dysponuje gołuchowskie muzeum.

Zatrzymujemy się na dłużej we współczesnej Sali waz greckich. Naczynia starożytne, te, które wróciły do Polski, oglądamy wyposażeni w wiedzę zaczerpniętą z książki Witolda Dobrowolskiego oraz artykułu Marii Rudy. Autorka tekstu zajmuje się tylko dwoma artefaktami od strony technologicznej oraz konserwatorskiej, ale właśnie dzięki temu mamy okazję dokładnie porównywać jej szczegółowe opisy z oryginałami. M. Rudy: „Attycka  waza  pelike  jest  odmianą  amfory,  służącej w starożytnej  Grecji  do  przechowywania płynów.  Powstanie  naczynia  przypada  na  okres  rozwoju  stylu klasycznego,  kiedy  w  sztuce  ceramicznej  w  dekoracjach waz dominuje technika czerwonofigurowa.  Pelike  zdobiona w tej technice,  charakteryzuje  się  typowym dla klasycznego stylu kolorytem, w tonacji dwubarwnej:  czarnozielonego  tła  i  jaskrawooranżowych zdobień  figuralno-ornamentalnych. W dekoracjach waz wykorzystywano wówczas osiągnięcia sztuki monumentalnej, głównie  rzeźby i malarstwa. [...] Na licu brzuśca pelike przedstawiono motyw zbrojnej potyczki między zwaśnionymi wojownikami oraz jej konsekwencje. Autorstwo dekoracji przypisuje się malarzowi Centauromachii  z Luwru.” [M. Rudy, Amfora cypryjska i pelike czerwonofigurowa - zagadnienia technologiczne i konserwatorskie antycznej ceramiki archeologicznej. "Ochrona Zabytków" 1999, nr 52/2, s. 147]

Obiekt ten odkopano w południowych Włoszech, w miejscowości w Nola, a zakupiony został przez Jana Działyńskiego w latach  sześćdziesiątych XIX w. Pierwotnie przechowywany był w siedzibie Czartoryskich, Hotelu Lambert w Paryżu. W trakcie remontu gołuchowskiego zamku, gdy właściciele stworzyli główne sale muzealne, amforę umieszczono w gablotach wraz z innymi cennymi dziełami sztuki. „W okresie „zawirowań” wojennych waza przechodziła zmienne koleje losu […], co  niewątpliwie sprzyjało osłabieniu kondycji ceramiki. Przekazanie wazy do macierzystego muzeum w Gołuchowie  nastąpiło  […]  w  1968  r.” [Ibidem]

Wraz z tekstem Marii Rudy przyjrzyjmy się jeszcze jednemu naczyniu, największej chyba  antycznej  wazie z epoki starożytnej w  zbiorach  polskich, która po licznych perturbacjach wojennych również powróciła do muzeum w Gołuchowie. W artykule czytamy, iż amfora cypryjska o wymiarach - wysokość 52 cm,  obwód brzuśca  130 cm,  obwód podstawy 36  cm,  obwód  kołnierza  80  cm. [... ] jest  wyrobem  ceramicznym,  grubościennym  (grubość  czerepu  ok. 10  mm)  barwy  jasnosłomkowej, o czerepie zwartym, niskoporowatym, wypalonym z gliny marglistej. Widoczny na przełamie czerep ma teksturę drobnoporowatą, bezładną,  a  strukturę ziarnistą  ze  znaczną  ilością  ziaren  różnej  wielkości, stanowiących  dodatek schudzający.  Są to ciemnoceglaste okruchy szamotowe nadające ceramice  lekko różowy  odcień,  a  także  liczne,  czarne  ziarna  silnie  stopione  ze  spoiwem  ceramicznym.  Tworzą  one  charakterystyczną  fakturę  powierzchni,  co jest widoczne nawet na lekko błyszczącej  gładzi warstwy spieku.  Masa ceramiczna charakteryzuje się równomiernym i jednorodnym wypałem[...].

Dekoracja  barwna  amfory  występuje w cienkiej,  miejscami  przeświecalnej  warstwie  dobrze spojonej  z  podłożem,  o  różnych  odcieniach  brązu, czerwieni żelazowej i prawie czerni.”

Amfora wykopana została na Cyprze, w miejscowości Poli. „Część odkrytych wówczas  przedmiotów,  w tym nasza amfora,  nabyta  została  na  aukcji  w  Paryżu  w  maju  1887  r.  i  zapewne wkrótce  przekazana  do gołuchowskiego  zamku.  Pierwsze materiały źródłowe i dokumentacja zdjęciowa rejestrująca jej ówczesny stan zachowania zawarta jest w katalogu waz antycznych z 1931 r.” [Ibidem, s. 141]

Powtórzmy raz jeszcze, w gołuchowskim muzeum znajduje się zaledwie 56 przedmiotów ze słynnej kolekcji, która liczyła ogółem 259 przedmiotów. To mało, zważywszy na fakt, iż tylko 33 przepadły w okresie wojny i czasach powojennych, reszta zaś dostępna jest niemal na wyciągnięcie ręki, a jednak tak odległa. Nie może więc dziwić przywiązanie i niemal osobisty stosunek dyrektorki do każdego z tych antycznych naczyń, które powróciły na swoje miejsce. Wszystkie są bezcenne, wszystkie starannie konserwowane, wszystkie wreszcie odpowiednio eksponowane.

Ciekawa historia wiąże się z – zachowanym do dziś, bogato rzeźbionym stołem, wykonanym w XIX wieku z barokowych rzeźb ołtarzowych, który znajduje się na środku sali waz greckich. Po śmierci Izabeli w 1899 r. jej zwłoki przewieziono z Menton we Francji do Gołuchowa, gdzie czekały jeszcze kilka miesięcy, gdyż wykańczano mauzoleum, w którym miała spocząć pani na Gołuchowie. W tym czasie trumnę złożono właśnie na tym stole, pełniącym teraz funkcję katafalku. W ten symboliczny sposób hrabina pozostała na zawsze ze swoimi najcenniejszymi dziełami sztuki, będącymi sensem jej życia, spuścizną sławną nie tylko w Wielkopolsce, ale daleko poza granicami kraju.

Z salą waz greckich, będącą chlubą gołuchowskiego muzeum Izabeli Działyńskiej, korespondowała sąsiadująca Sala starożytności. Według spisu dokonanego przez Nikodema Pajzderskiego były w niej wystawione przedmioty z brązu (m.in. filiżanki z brązu pozłacanego pochodzące z Koryntu, IV w. p.n.e., maska lwa z V w. p.n.e. czy też sprzączka rzymskiego centuriona w kształcie orzełka o rozpostartych skrzydłach), artefakty odnalezione w egipskich grobowcach (np. lekytosy, tzn. naczynia grobowe z V w. p.n.e., amulety, pierścienie, ozdoby stroju, szkatułki z drewna oraz portrety mumiczne). W jednej z witryn okiennych wystawiono na pokaz dziecięcą mumię z amuletami pochodzącą z tego samego okresu co wymienione poprzednio zabytki. Dopełnieniem całości były starochrześcijańskie szkła greckie i rzymskie, terakoty z epoki hellenistycznej oraz wyroby kartagińskie. Niestety, żadna z tych rzeczy nie znajduje się obecnie w naszym muzeum, a sala straciła zupełnie swój pierwotny charakter. Obecnie w gablotach prezentujemy niewielką ilość zabytków pochodzących z czasów starożytnych ze zbiorów Muzeum Narodowego w Poznaniu. Więcej jest tu jednak rzeźb i obrazów włoskich twórców renesansowych, m.in. marmurowe popiersia oparte na wzorach antycznych, portret Mikołaja Kopernika z początku XVI w. czy też Madonna z Dzieciątkiem namalowana przez Michele Tossiniego utrzymana w stylu Rafaela, podarowana muzeum w 1965 r. przez pleszewskie władze powiatowe. Będąc w tym miejscu, chciałabym podkreślić, jak ważną rzeczą jest popularyzowanie projektu Muzeum Utracone, który uświadamia nam ogrom strat oraz stara się, by zaginione dzieła wróciły do życia, choćby to miało miejsce tylko w przestrzeni wirtualnej.

Jest na parterze jeszcze jedna sala, na którą trzeba zwrócić uwagę, gdy mówimy o stratach oraz zmianach w wyposażeniu i ekspozycji gołuchowskiego zamku. Swoją nazwę zawdzięcza ona bratowej Izabeli – Małgorzacie, księżnej Orlean-Nemours, bywającej w Gołuchowie dość często, wielkiej przyjaciółce hrabiny Działyńskiej, powierniczce jej myśli i uczuć. Złośliwi twierdza, iż Izabela przedkładała przyjaźń z bratową nad wszelkie kontakty z mężczyznami, w tym także te małżeńskie. Odłożywszy na bok plotki i ustaliwszy, że Gołuchów często był miejscem spotkań obydwu pań, warto zajrzeć do pokoju gościnnego, by porównać aranżację współczesną z koncepcją pochodzącą z trzeciej ćwierci wieku XIX. W centralnym miejscu znajduje się łoże z baldachimem, być może to samo, które pamięta czasy Małgorzaty Orleańskiej. Oryginalnie materiały wykończeniowe tej sali utrzymane były w jasnej kolorystyce – błękitach i odcieniach ecru, co nadawało jej zdecydowanie lekkości, a korespondowało z kobiecym gustem zarówno gospodyni, jak i jej przyjaciółki. Dzisiejsza aranżacja tego wnętrza w niczym nie przypomina dawniejszej, bo w pokoju dominuje kolor czerwony oraz jego odcienie, związane z koncepcją pozostałych sal zamkowych, także tych znajdujących się na I piętrze. Zastosowane tu barwy podkreślają „królewskość” sali, w której umieszczone zostały obrazy nawiązujące do najlepszych czasów rodu Leszczyńskich. Po prawej stronie łoża widzimy portret ośmioletniego późniejszego króla Ludwika XV, malowany przez Louisa Rene de Vialy ok. 17I8 r., a po lewej – jego małżonki Marii Leszczyńskiej, wykonany przez Hiacynta Rigauda. Obydwa obrazy przetrwały trudne czasy i powróciły na swoje miejsce. Zachował się bez szwanku również obraz – nazwany przez Nikodema Pajzderskiego „Portretem wodza”, a przedstawiający księcia Arcos Rodrigo Ponce de Leona pędzla Pantoji de la Cruza. Wisi on nad kominkiem z herbem Rozdrażewskich Doliwa (Anna Rozdrażewska była żoną Wacława Leszczyńskiego), który uratowała Izabela w trosce o zachowanie ciągłości tradycji swego zamku, będącego w jej zamyśle świadectwem wielkości nie tylko rodów Czartoryskich i Działyńskich, ale także wszystkich poprzednich właścicieli tej siedziby magnackiej.

Cenne obrazy włoskie z XVI-XVIII wieku, sepet podróżny (tzn. bardzo popularny w wieku XVII i połowie XVIII w Polsce mebel, skrzynka z szufladkami, często także z pulpitem, służący do przechowywania kosztowności bądź dokumentów w trakcie podróży), biurko skrzyniowe inkrustowane kością słoniową to współczesne dopełnienie wyposażenia Sypialni Małgorzaty. Te wartościowe przedmioty nie należą jednak do dziedzictwa pani na Gołuchowie, udostępnione zaś zostały przez Muzeum Narodowe w Poznaniu po 1962 r.

 

 

 [Idź wstecz]  [Idź dalej]


   

Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne

Copyright © 2012-2019 Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne. All rights reserved.

Pomysł i wykonanie Janusz M. Lewandowski