Copyright © 2019 jamlew1 & Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne. All rights reserved.

 

Home Trzy spotkania Przed burzą Grabież  Perła Wielkopolski Wędrówka Skrytka w Fischhornie
Dama na aukcji... Prof. Lorentz jedzie do Moskwy Muzeum (częściowo) utracone, cz. 1 Muzeum (częściowo) utracone, cz. 2 Zakończenie

 

 

PLESZEWSKIE TOWARZYSTWO KULTURALNE

ul. POZNAŃSKA 34

63-300 Pleszew

 

 

Tripadvisor Polska,
czyli Gołuchów da się lubić…


 

Bajecznie

„Przepiękne miejsce obfitujące w bajkowe widoki - zamek naprawdę robi wielkie wrażenie, do tego śliczny park z rzadkimi okazami drzew. Warto to zobaczyć, sfotografować, opowiedzieć znajomym jak tu ślicznie! Dobre miejsce również na romantyczny spacer we dwoje”

[anxiety_explosion, Poznań]

 Piękne miejsce, warto odwiedzić”

„Bardzo ładne i ciekawe miejsce. Zamek zadbany, piękna architektura, baszty i krużganki sprawiają wrażenie bajkowe. Ogromny, również piękny park, bardzo dobrze utrzymany, z rozsianymi po nim różnymi budynkami. Idealne miejsce na spacery i pobyt z dziećmi. Niedaleko od zamku, drogą przez park, znajduje się wybieg dla żubrów, ale oprócz żubrów są tam również dziki, konie, daniele, bażanty, etc. Zawsze gdy tam byłem nie było tłoku, była cisza, spokój, piękne widoki i fajna atmosfera.”

[gawus, Kraków]

 Niewielki zamek, wrażenie olbrzymie

Niewielki zamek a wrażenie olbrzymie, na zewnątrz krużganki, baszty, piękny taras a w środku zadbane wnętrza, kominki, gobeliny, meble, obrazy. Mieści się tam zbiór sztuki różnego rodzaju skompletowany przez słynącą ze zmysłu piękna i upodobania do sztuki Izabellę Działyńską. Wokół bardzo zadbany park, budynki dworskie, niedźwiedziarnia, pawie. W sąsiedztwie Muzeum Leśnictwa a niedaleko wybieg dla żubrów, co mało powiedziane, są tam także daniele, dziki, koniki polskie i inne. Atrakcji wystarczy na cały dzień :)

[5oku, Wielkopolska]

 [Wszystkie opinie zamieszczone zostały na stronie internetowej: https://pl.tripadvisor.com. Zachowano oryginalną pisownię.]

 

   

 

   

Foto: Olga Lewandowska

 


Rozdział I


 Trzy spotkania

 Spotkanie pierwsze

O tym, że w zamku w Gołuchowie brakuje mnóstwa oryginalnych dzieł sztuki, dowiedziałem się wiosną 1974 lub 1975 r., gdy wraz z ojcem zwiedzaliśmy ten piękny obiekt. Trafiliśmy na moment szczególny, bo właśnie trwał generalny remont obejmujący wymianę konstrukcji dachowej, naprawę stolarki okiennej i drzwiowej, a także wymianę zniszczonych parkietów. Wnętrze zamku, do którego udało nam się wejść dzięki – znanemu tylko memu ojcu – sposobowi, było jednym wielkim placem budowy. Na dziedzińcu ustawiono cały las rusztowań, po których niespiesznie, ale sprawnie, uwijali się dekarze wymieniający więźbę dachową i układający nowe dachówki. Oprowadzający nas niemłody mężczyzna co chwila zwracał mi uwagę na bezpieczeństwo, co 12-latka ciekawego świata drażniło niepomiernie. Wiedziałem jednak, iż inaczej być nie może, tym bardziej, że chciałem, aby wycieczka trwała jak najdłużej.

Nasz przewodnik kierował nasz wzrok m.in. na przepiękne sufity sal zamkowych, które zachowały się w całkiem dobrym stanie. A było na co popatrzeć – wielkie wrażenie robiły ozdobne kasetony z medalionami przedstawiającymi popiersia królów polskich oraz głowami żubra i literą „L”, wiążącą się z pierwszymi wielkimi właścicielami Gołuchowa, rodziną Leszczyńskich.

Nie do wszystkich pomieszczeń mogliśmy wejść, gdyż układano właśnie w nich nowe podłogi, mimo to czułem się tego dnia wspaniale, jak ten, który dopuszczony został do jakiejś ważnej tajemnicy, który mógł zajrzeć tam, gdzie inni nigdy nie byli. We wszystkich pomieszczeniach oraz nad całym placem budowy unosił się charakterystyczny zapach heblowanego i szlifowanego drewna. Mieszał się on z wonią lepiku (chyba?), bejc i lakierów. To wszystko sprawiało, iż pobyt w Gołuchowie odczuwałem jako niezwykłą podróż w miejsca, o których nie miałem do tej pory bladego pojęcia.

Gdy już robotnicy zaczęli patrzeć na nas i nasze wścibstwo z pewnym zniecierpliwieniem, usiedliśmy wraz z naszym przewodnikiem w pewnym oddaleniu na murku tak, by nikomu nie przeszkadzać, ale by być blisko pracujących. Panowie zapalili papierosy, a ja przyglądałem się z uwagą zarówno postaciom na rusztowaniach, jak i naszemu towarzyszowi. Nie był on z pewnością robotnikiem, lecz kimś, kto miał w małym palcu historię zamku i jej właścicieli. Leszczyńscy, Raczyńscy, Czartoryscy, Izabela i Jan, Ordynacja Czartoryskich – to najczęściej padające słowa, które zapamiętałem, choć nie o wszystkim potrafiłem przez dłuższy czas powiedzieć coś więcej. Przewodnik mówił dalej o wazach greckich kupowanych przez Jana Działyńskiego, wielkim remoncie zamku przeprowadzonym w drugiej połowie XIX w. za sprawą Izabeli Działyńskiej, przechowywaniu najcenniejszych eksponatów w Dreźnie w czasie I wojny światowej i niepowetowanych stratach, z jakimi mieliśmy do czynienia w czasie następnej wojny. Nade wszystko mówił o zdewastowaniu zamku przez Rosjan, którzy za nic mieli dotychczasowe osiągnięcia właścicieli jednej z najpiękniejszych wielkopolskich posiadłości arystokratycznych. O tym,
że wykorzystywali zamek jako szpital, magazyn, a potem niszczyli go, wyrywając i paląc boazerie, ościeżnice drzwi oraz okien.

Opowieść naszego towarzysza jeżyła włos na głowie, bo to, co zdarzyło się w Gołuchowie kilkadziesiąt lat wcześniej, było po prostu barbarzyństwem, świadectwem jakiegoś zdziczenia, braku szacunku dla dorobku innych. Zapamiętałem szczególnie opowieść o prostych żołnierzach radzieckich, którzy w zimne wieczory i ranki okrywali się cennymi tkaninami zerwanymi ze ścian zamkowych, owijali stopy w jedwabie, robiąc sobie onuce. O rąbaniu zabytkowych mebli i paleniu ich, aby móc się ogrzać i ugotować jakąkolwiek strawę. O wybijaniu szyb w oknach. O dzikich zabawach tęgo zakrapianych alkoholem, kończących się poszukiwaniem polskich dziewcząt, z którymi można by było sobie nareszcie uprzyjemnić czas. Idące ze wschodu oddziały sowieckie traktowały w ten sam sposób wszystkie siedziby arystokratyczne i ziemiańskie oraz ich mieszkańców, gdyż otrzymały od swych przełożonych przyzwolenie na grabież i przemoc jako zapłatę za trud wojenny.

Nasz przewodnik czasami zniżał glos, innym razem puszczał oko, czego do końca wtedy nie rozumiałem. Rozumiał to mój ojciec, który znał doskonale ten konfidencjonalny styl PRL-u polegający na mówieniu półsłówkami, używaniu specyficznego kodu językowego. Mrugnięcie okiem mówiło czasem znacznie więcej niż długi wywód, referat czy sążnista księga. Wszak każdy wiedział, iż nie można krytykować naszych wschodnich sąsiadów, bo to właśnie oni przynieśli nam wyzwolenie, choćby to oznaczało, iż wyzwolili nas od wszystkiego – życia, zdrowia, majątku, dorobku wielu lat albo po prostu… zegarka czy roweru.

Przypominam sobie tamto spotkanie zawsze wtedy, gdy odwiedzam gołuchowski zamek. A odwiedzin tych było w ciągu już czterdziestu lat niemało. Szalone eskapady filmowe w czasach licealnych, randki (czysta magia w blasku księżyca), a potem niedzielne rodzinne wypady we dwoje lub z własnymi, coraz starszymi dziećmi. W pewnym momencie Gołuchów stał się już czymś powszednim, miejscem, które straciło swoją niezwykłość, ale pozostało bardzo sympatycznym tłem spacerów. O wartości Gołuchowa przypominali mi od czasu do czasu goście z kraju czy zagranicy, dla których to miejsce wcale nie było mało atrakcyjne. Wręcz przeciwnie, miłośnicy historii i sztuki odnajdywali tu specyficzną atmosferę renesansowego zamku, pasjonaci myślistwa – w Ośrodku Kultury Leśnej, mnóstwo artefaktów związanych z leśnictwem i polowaniami.

Spotkanie drugie

O moim pierwszym spotkaniu z kolekcją Czartoryskich przypomniałem sobie także wtedy, gdy w sobotę 14 maja 2011 r. przeciskałem się wśród tłumu zwiedzających w czasie Nocy Muzeów w zamku w Gołuchowie. Tamtego wieczoru przy wejściu do gołuchowskiego zamku gromadziły się kilkudziesięcioosobowe grupy ludzi, których przewiodły tu chęć spędzenia czasu w niebanalnym anturażu, a także ciekawość zmian, jakie w ostatnich latach zaszły w salach muzealnych dzięki niemałym publicznym nakładom finansowym, a także zaradności gospodarzy. Wśród czekających spotkałem zarówno tych, którzy na co dzień związani są z popularyzacją kultury w Pleszewie, jak i tych, dla których wycieczka do muzeum to coś szczególnego, wyjątkowego.

Na dziedzińcu zamkowym zainstalował się zespół muzyczny prezentujący francuską muzykę akordeonową, korespondującą doskonale z charakterem zamku wzorowanego na, znajdujących się nad Loarą, siedzibach francuskich królów i książąt. Warto w tym miejscu powiedzieć, iż najsłynniejsza właścicielka Gołuchowa Izabela z Czartoryskich Działyńska – choć doceniała dorobek kultury polskiej, szczególną admiracją otaczała wszystko to, co związane było z Francją. Nie będzie nikogo dziwić ta miłość i przywiązanie, gdy zważy się, iż Izabela wychowała się oraz całe życie spędziła przede wszystkim w Paryżu, mieszkała w słynnym Hotelu Lambert, obracała się wśród najwybitniejszych ówczesnych przedstawicieli życia artystycznego oraz umysłowego II i III Republiki. Stąd wyruszała w podróże po Europie, stąd kierowała remontem swej gołuchowskiej siedziby, stąd wreszcie wyruszyła w swą ostatnią podróż. Gdy zmarła w 1899 r., została przewieziona do zamku nad Trzemną, gdzie złożono jej zwłoki w kaplicy grobowej, specjalnie dla niej przygotowanym Mauzoleum znajdującym się w tutejszym pięknym parku.

Nastrój tego majowego wieczoru tym razem nie sprzyjał długim spacerom, bo właśnie dali o sobie znać „zimni ogrodnicy”. Publiczność Nocy Muzeów koncentrowała zatem swą uwagę na tym, co działo się we wnętrzach zamku. W dawnej Sali muzealnej – stworzonej i zaaranżowanej osobiście przez Izabelę Działyńską, dzisiaj zwaną gobelinową, gospodynie spotkania – kustosz Danuta Marek oraz Paulina Vogt-Wawrzyniak opowiedziały z pasją o muzeach rodziny Czartoryskich, a nade wszystko o twórczyni muzeum gołuchowskiego, jej mężu, ich wielkim planie stworzenia w tym miejscu placówki, która miała w założeniu prezentować sztukę starożytną i średniowieczną. To właśnie dwie kolekcje – waz greckich i attyckich oraz średniowiecznych emalii z Limoges, stały się znakiem rozpoznawczym Gołuchowa, a historia ich zakupu, a przede wszystkim utraty w czasie II wojny światowej zasługuje na opisanie, czego próbą jest niniejsza książka.

Wazy i emalie gołuchowskie, które wypełniały jeszcze przed wojną potężne gabloty w Sali muzealnej i Sali waz greckich (259 waz i 112 emalii) tworzyły zbiory – jak oceniają specjaliści – znane, wielokrotnie wzmiankowane w literaturze i liczące się w świecie. O ich randze świadczy duże zainteresowanie muzealników, historyków sztuki i po prostu zwykłych gości sal muzealnych. O ich randze świadczy również zainteresowanie grabieżców kultury, którzy w czasie II wojny światowej i okupacji niemieckiej zażarcie walczyli o każdy eksponat, o każdy na pozór nieistotny przedmiot w celu włączenia ich do swoich kolekcji.

Słuchając wykładów historyczek sztuki z Gołuchowa, przyglądałem się Sali gobelinowej i ze smutkiem stwierdzałem, jak niewiele pozostało tutaj śladów dawnej świetności tego miejsca. Pusta dzisiaj sala była w czasach Izabeli Działyńskiej oraz  jej spadkobierców centralnym punktem muzeum, a zgromadzone zabytki o wielkiej wartości artystycznej, opisywane i opracowane naukowo (m.in. przez Mariana Sokołowskiego) oraz skatalogowane w 1913 r. przez Nikodema Pajzderskiego, wizytówką tej instytucji.

Ta i inne sale zamkowe zostały również w 1905 r. sfotografowane przez Antoniego Pawlikowskiego, dzięki czemu mamy możliwość porównania ich ówczesnego i dzisiejszego wyglądu. Jak nietrudno się domyśleć, to porównanie wypada zdecydowanie niekorzystnie dla współczesnego muzeum, gdyż z różnych powodów, o których powiemy później, w Gołuchowie nie ma już żadnego elementu kolekcji emalierstwa francuskiego, a spośród 259 waz starożytnych powróciło na swoje miejsce zaledwie 56 eksponatów. Pozostałe, choć znajdują się w Polsce, nigdy pewnie nie trafią do Gołuchowa.

Spotkanie trzecie

W czasie Nocy Muzeów przyglądałem się z wielką uwagą wystawie zdjęć Antoniego Pawlikowskiego, nie zdając sobie sprawy, iż temat gołuchowskiego zamku, muzeum i strat wojennych za kilka lat wróci i wciągnie mnie bez reszty. Moja przygoda z dziełami utraconymi rozpoczęła się wiosną 2015 r. za sprawą obecnej kustosz Muzeum w Gołuchowie Pauliny Vogt-Wawrzyniak, która poleciła mi stronę internetową towarzyszącą projektowi Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, polegającemu na popularyzacji wiedzy o grabieżach wojennych z lat 1939-1945 oraz na odnajdywaniu i odzyskiwaniu utraconych dóbr kultury. Strona internetowa http://muzeumutracone.pl nie tylko prezentuje utracone na przestrzeni wieków dziedzictwo kultury polskiej, ale także te dzieła, które udało się odzyskać. Nie jest ich może zbyt wiele, ale każdy eksponat ma dużą wartość, bo jest świadectwem wielkości polskiego społeczeństwa, które przez wiele wieków udowadniało także w sferze kulturalnej, iż jest częścią wspólnoty europejskiej.

Moje zainteresowanie tematem muzeum utraconego starałem się przełożyć na codzienną pracę edukacyjną i wychowawczą z uczniami Gimnazjum nr 1 w Pleszewie. Dlatego też zorganizowałem dla nich wycieczki tematyczne do zamku gołuchowskiego i pałacu w Dobrzycy, a przede wszystkich wraz z nimi zbierałem materiały do prezentacji multimedialnych zatytułowanych „Wirtualne muzeum”. Mam nadzieję, iż książka „Gołuchów. Obrona skarbów z kolekcji Działyńskich i Czartoryskich” będzie przydatna nie tylko moim uczniom, wszak pomyślana ona została jako pomoc dla nauczycieli uczących wiedzy o naszym regionie. Będzie swoistym przewodnikiem w czasie wycieczek tematycznych po tym pięknym zamku i jego historii.

 

 [Idź dalej]


   

Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne

Copyright © 2012-2019 Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne. All rights reserved.

Pomysł i wykonanie Janusz M. Lewandowski