|
PLESZEWSKIE
TOWARZYSTWO KULTURALNE
ul.
POZNAŃSKA 34
63-300
Pleszew
|
|
|
|
|
|
|
Tripadvisor Polska,
czyli Gołuchów da się lubić…
„Bajecznie”
„Przepiękne miejsce obfitujące w bajkowe widoki - zamek naprawdę robi wielkie
wrażenie, do tego śliczny park z rzadkimi okazami drzew. Warto to zobaczyć,
sfotografować, opowiedzieć znajomym jak tu ślicznie! Dobre miejsce również na
romantyczny spacer we dwoje”
[anxiety_explosion, Poznań]
„Piękne
miejsce, warto odwiedzić”
„Bardzo ładne i ciekawe miejsce. Zamek zadbany, piękna architektura, baszty i
krużganki sprawiają wrażenie bajkowe. Ogromny, również piękny park, bardzo
dobrze utrzymany, z rozsianymi po nim różnymi budynkami. Idealne miejsce na
spacery i pobyt z dziećmi. Niedaleko od zamku, drogą przez park, znajduje się
wybieg dla żubrów, ale oprócz żubrów są tam również dziki, konie, daniele,
bażanty, etc. Zawsze gdy tam byłem nie było tłoku, była cisza, spokój, piękne
widoki i fajna atmosfera.”
[gawus, Kraków]
“Niewielki
zamek, wrażenie olbrzymie”
Niewielki zamek a wrażenie olbrzymie, na zewnątrz krużganki, baszty, piękny
taras a w środku zadbane wnętrza, kominki, gobeliny, meble, obrazy. Mieści się
tam zbiór sztuki różnego rodzaju skompletowany przez słynącą ze zmysłu piękna i
upodobania do sztuki Izabellę Działyńską. Wokół bardzo zadbany park, budynki
dworskie, niedźwiedziarnia, pawie. W sąsiedztwie Muzeum Leśnictwa a niedaleko
wybieg dla żubrów, co mało powiedziane, są tam także daniele, dziki, koniki
polskie i inne. Atrakcji wystarczy na cały dzień :)
[5oku, Wielkopolska]
[Wszystkie opinie zamieszczone zostały na stronie internetowej:
https://pl.tripadvisor.com. Zachowano oryginalną pisownię.]
Foto: Olga
Lewandowska
Rozdział I
Trzy
spotkania
Spotkanie pierwsze
O tym, że w zamku w
Gołuchowie brakuje mnóstwa oryginalnych dzieł sztuki, dowiedziałem się wiosną
1974 lub 1975 r., gdy wraz z ojcem zwiedzaliśmy ten piękny obiekt. Trafiliśmy na
moment szczególny, bo właśnie trwał generalny remont obejmujący wymianę
konstrukcji dachowej, naprawę stolarki okiennej i drzwiowej, a także wymianę
zniszczonych parkietów. Wnętrze zamku, do którego udało nam się wejść dzięki –
znanemu tylko memu ojcu – sposobowi, było jednym wielkim placem budowy. Na
dziedzińcu ustawiono cały las rusztowań, po których niespiesznie, ale sprawnie,
uwijali się dekarze wymieniający więźbę dachową i układający nowe dachówki.
Oprowadzający nas niemłody mężczyzna co chwila zwracał mi uwagę na
bezpieczeństwo, co 12-latka ciekawego świata drażniło niepomiernie. Wiedziałem
jednak, iż inaczej być nie może, tym bardziej, że chciałem, aby wycieczka trwała
jak najdłużej.
Nasz przewodnik
kierował nasz wzrok m.in. na przepiękne sufity sal zamkowych, które zachowały
się w całkiem dobrym stanie. A było na co popatrzeć – wielkie wrażenie robiły
ozdobne kasetony z medalionami przedstawiającymi popiersia królów polskich oraz
głowami żubra i literą „L”, wiążącą się z pierwszymi wielkimi właścicielami
Gołuchowa, rodziną Leszczyńskich.
Nie do wszystkich
pomieszczeń mogliśmy wejść, gdyż układano właśnie w nich nowe podłogi, mimo to
czułem się tego dnia wspaniale, jak ten, który dopuszczony został do jakiejś
ważnej tajemnicy, który mógł zajrzeć tam, gdzie inni nigdy nie byli. We
wszystkich pomieszczeniach oraz nad całym placem budowy unosił się
charakterystyczny zapach heblowanego i szlifowanego drewna. Mieszał się on z
wonią lepiku (chyba?), bejc i lakierów. To wszystko sprawiało, iż pobyt w
Gołuchowie odczuwałem jako niezwykłą podróż w miejsca, o których nie miałem do
tej pory bladego pojęcia.
Gdy już robotnicy
zaczęli patrzeć na nas i nasze wścibstwo z pewnym zniecierpliwieniem, usiedliśmy
wraz z naszym przewodnikiem w pewnym oddaleniu na murku tak, by nikomu nie
przeszkadzać, ale by być blisko pracujących. Panowie zapalili papierosy, a ja
przyglądałem się z uwagą zarówno postaciom na rusztowaniach, jak i naszemu
towarzyszowi. Nie był on z pewnością robotnikiem, lecz kimś, kto miał w małym
palcu historię zamku i jej właścicieli. Leszczyńscy, Raczyńscy, Czartoryscy,
Izabela i Jan, Ordynacja Czartoryskich – to najczęściej padające słowa, które
zapamiętałem, choć nie o wszystkim potrafiłem przez dłuższy czas powiedzieć coś
więcej. Przewodnik mówił dalej o wazach greckich kupowanych przez Jana
Działyńskiego, wielkim remoncie zamku przeprowadzonym w drugiej połowie XIX w.
za sprawą Izabeli Działyńskiej, przechowywaniu najcenniejszych eksponatów w
Dreźnie w czasie I wojny światowej i niepowetowanych stratach, z jakimi mieliśmy
do czynienia w czasie następnej wojny. Nade wszystko mówił o zdewastowaniu zamku
przez Rosjan, którzy za nic mieli dotychczasowe osiągnięcia właścicieli jednej z
najpiękniejszych wielkopolskich posiadłości arystokratycznych. O tym,
że wykorzystywali zamek jako szpital, magazyn, a potem niszczyli go, wyrywając i
paląc boazerie, ościeżnice drzwi oraz okien.
Opowieść naszego
towarzysza jeżyła włos na głowie, bo to, co zdarzyło się w Gołuchowie
kilkadziesiąt lat wcześniej, było po prostu barbarzyństwem, świadectwem jakiegoś
zdziczenia, braku szacunku dla dorobku innych. Zapamiętałem szczególnie opowieść
o prostych żołnierzach radzieckich, którzy w zimne wieczory i ranki okrywali się
cennymi tkaninami zerwanymi ze ścian zamkowych, owijali stopy w jedwabie, robiąc
sobie onuce. O rąbaniu zabytkowych mebli i paleniu ich, aby móc się ogrzać i
ugotować jakąkolwiek strawę. O wybijaniu szyb w oknach. O dzikich zabawach tęgo
zakrapianych alkoholem, kończących się poszukiwaniem polskich dziewcząt, z
którymi można by było sobie nareszcie uprzyjemnić czas. Idące ze wschodu
oddziały sowieckie traktowały w ten sam sposób wszystkie siedziby
arystokratyczne i ziemiańskie oraz ich mieszkańców, gdyż otrzymały od swych
przełożonych przyzwolenie na grabież i przemoc jako zapłatę za trud wojenny.
Nasz przewodnik
czasami zniżał glos, innym razem puszczał oko, czego do końca wtedy nie
rozumiałem. Rozumiał to mój ojciec, który znał doskonale ten konfidencjonalny
styl PRL-u polegający na mówieniu półsłówkami, używaniu specyficznego kodu
językowego. Mrugnięcie okiem mówiło czasem znacznie więcej niż długi wywód,
referat czy sążnista księga. Wszak każdy wiedział, iż nie można krytykować
naszych wschodnich sąsiadów, bo to właśnie oni przynieśli nam wyzwolenie, choćby
to oznaczało, iż wyzwolili nas od wszystkiego – życia, zdrowia, majątku, dorobku
wielu lat albo po prostu… zegarka czy roweru.
Przypominam sobie
tamto spotkanie zawsze wtedy, gdy odwiedzam gołuchowski zamek. A odwiedzin tych
było w ciągu już czterdziestu lat niemało. Szalone eskapady filmowe w czasach
licealnych, randki (czysta magia w blasku księżyca), a potem niedzielne rodzinne
wypady we dwoje lub z własnymi, coraz starszymi dziećmi. W pewnym momencie
Gołuchów stał się już czymś powszednim, miejscem, które straciło swoją
niezwykłość, ale pozostało bardzo sympatycznym tłem spacerów. O wartości
Gołuchowa przypominali mi od czasu do czasu goście z kraju czy zagranicy, dla
których to miejsce wcale nie było mało atrakcyjne. Wręcz przeciwnie, miłośnicy
historii i sztuki odnajdywali tu specyficzną atmosferę renesansowego zamku,
pasjonaci myślistwa – w Ośrodku Kultury Leśnej, mnóstwo artefaktów związanych z
leśnictwem i polowaniami.
Spotkanie drugie
O
moim pierwszym spotkaniu z kolekcją Czartoryskich przypomniałem sobie także
wtedy, gdy w sobotę 14 maja 2011 r. przeciskałem się wśród tłumu zwiedzających w
czasie Nocy Muzeów w zamku w Gołuchowie. Tamtego wieczoru przy wejściu do
gołuchowskiego zamku gromadziły się kilkudziesięcioosobowe grupy ludzi, których
przewiodły tu chęć spędzenia czasu w niebanalnym anturażu, a także ciekawość
zmian, jakie w ostatnich latach zaszły w salach muzealnych dzięki niemałym
publicznym nakładom finansowym, a także zaradności gospodarzy. Wśród czekających
spotkałem zarówno tych, którzy na co dzień związani są z popularyzacją kultury w
Pleszewie, jak i tych, dla których wycieczka do muzeum to coś szczególnego,
wyjątkowego.
Na dziedzińcu
zamkowym zainstalował się zespół muzyczny prezentujący francuską muzykę
akordeonową, korespondującą doskonale z charakterem zamku wzorowanego na,
znajdujących się nad Loarą, siedzibach francuskich królów i książąt. Warto w tym
miejscu powiedzieć, iż najsłynniejsza właścicielka Gołuchowa Izabela z
Czartoryskich Działyńska – choć doceniała dorobek kultury polskiej, szczególną
admiracją otaczała wszystko to, co związane było z Francją. Nie będzie nikogo
dziwić ta miłość i przywiązanie, gdy zważy się, iż Izabela wychowała się oraz
całe życie spędziła przede wszystkim w Paryżu, mieszkała w słynnym Hotelu
Lambert, obracała się wśród najwybitniejszych ówczesnych przedstawicieli życia
artystycznego oraz umysłowego II i III Republiki. Stąd wyruszała w podróże po
Europie, stąd kierowała remontem swej gołuchowskiej siedziby, stąd wreszcie
wyruszyła w swą ostatnią podróż. Gdy zmarła w 1899 r., została przewieziona do
zamku nad Trzemną, gdzie złożono jej zwłoki w kaplicy grobowej, specjalnie dla
niej przygotowanym Mauzoleum znajdującym się w tutejszym pięknym parku.
Nastrój tego majowego
wieczoru tym razem nie sprzyjał długim spacerom, bo właśnie dali o sobie znać
„zimni ogrodnicy”. Publiczność Nocy Muzeów koncentrowała zatem swą uwagę na tym,
co działo się we wnętrzach zamku. W dawnej Sali muzealnej – stworzonej i
zaaranżowanej osobiście przez Izabelę Działyńską, dzisiaj zwaną gobelinową,
gospodynie spotkania – kustosz Danuta Marek oraz Paulina Vogt-Wawrzyniak
opowiedziały z pasją o muzeach rodziny Czartoryskich, a nade wszystko o
twórczyni muzeum gołuchowskiego, jej mężu, ich wielkim planie stworzenia w tym
miejscu placówki, która miała w założeniu prezentować sztukę starożytną i
średniowieczną. To właśnie dwie kolekcje – waz greckich i attyckich oraz
średniowiecznych emalii z Limoges, stały się znakiem rozpoznawczym Gołuchowa, a
historia ich zakupu, a przede wszystkim utraty w czasie II wojny światowej
zasługuje na opisanie, czego próbą jest niniejsza książka.
Wazy i emalie
gołuchowskie, które wypełniały jeszcze przed wojną potężne gabloty w Sali
muzealnej i Sali waz greckich (259 waz i 112 emalii) tworzyły zbiory – jak
oceniają specjaliści –
znane, wielokrotnie wzmiankowane w literaturze i liczące się w świecie.
O ich randze świadczy duże zainteresowanie muzealników, historyków sztuki i po
prostu zwykłych gości sal muzealnych. O ich randze świadczy również
zainteresowanie grabieżców kultury, którzy w czasie II wojny światowej i
okupacji niemieckiej zażarcie walczyli o każdy eksponat, o każdy na pozór
nieistotny przedmiot w celu włączenia ich do swoich kolekcji.
Słuchając wykładów historyczek sztuki z Gołuchowa, przyglądałem się Sali
gobelinowej i ze smutkiem stwierdzałem, jak niewiele pozostało tutaj śladów
dawnej świetności tego miejsca. Pusta dzisiaj sala była w czasach Izabeli
Działyńskiej oraz jej spadkobierców centralnym punktem muzeum, a zgromadzone
zabytki o wielkiej wartości artystycznej, opisywane i opracowane naukowo (m.in.
przez Mariana Sokołowskiego) oraz skatalogowane w 1913 r. przez Nikodema
Pajzderskiego, wizytówką tej instytucji.
Ta i inne sale zamkowe zostały również w 1905 r. sfotografowane przez Antoniego
Pawlikowskiego, dzięki czemu mamy możliwość porównania ich ówczesnego i
dzisiejszego wyglądu. Jak nietrudno się domyśleć, to porównanie wypada
zdecydowanie niekorzystnie dla współczesnego muzeum, gdyż z różnych powodów, o
których powiemy później, w Gołuchowie nie ma już żadnego elementu kolekcji
emalierstwa francuskiego, a spośród 259 waz starożytnych powróciło na swoje
miejsce zaledwie 56 eksponatów. Pozostałe, choć znajdują się w Polsce, nigdy
pewnie nie trafią do Gołuchowa.
Spotkanie trzecie
W czasie Nocy Muzeów przyglądałem się z wielką uwagą wystawie zdjęć Antoniego
Pawlikowskiego, nie zdając sobie sprawy, iż temat gołuchowskiego zamku, muzeum i
strat wojennych za kilka lat wróci i wciągnie mnie bez reszty. Moja przygoda z
dziełami utraconymi rozpoczęła się wiosną 2015 r. za sprawą obecnej kustosz
Muzeum w Gołuchowie Pauliny Vogt-Wawrzyniak, która poleciła mi stronę
internetową towarzyszącą projektowi
Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, polegającemu na popularyzacji
wiedzy o grabieżach wojennych z lat 1939-1945 oraz na odnajdywaniu i
odzyskiwaniu utraconych dóbr kultury.
Strona internetowa http://muzeumutracone.pl nie tylko prezentuje
utracone na przestrzeni wieków dziedzictwo kultury polskiej, ale także te
dzieła, które udało się odzyskać. Nie jest ich może zbyt wiele, ale każdy
eksponat ma dużą wartość, bo jest świadectwem wielkości polskiego społeczeństwa,
które przez wiele wieków udowadniało także w sferze kulturalnej, iż jest częścią
wspólnoty europejskiej.
Moje zainteresowanie tematem muzeum utraconego starałem się przełożyć na
codzienną pracę edukacyjną i wychowawczą z uczniami Gimnazjum nr 1 w Pleszewie.
Dlatego też zorganizowałem dla nich wycieczki tematyczne do zamku gołuchowskiego
i pałacu w Dobrzycy, a przede wszystkich wraz z nimi zbierałem materiały do
prezentacji multimedialnych zatytułowanych „Wirtualne muzeum”. Mam nadzieję, iż
książka
„Gołuchów. Obrona skarbów z kolekcji Działyńskich i Czartoryskich”
będzie przydatna nie tylko moim uczniom, wszak pomyślana ona została jako pomoc
dla nauczycieli uczących wiedzy o naszym regionie. Będzie swoistym przewodnikiem
w czasie wycieczek tematycznych po tym pięknym zamku i jego historii.
[Idź dalej]
|