|
PLESZEWSKIE
TOWARZYSTWO KULTURALNE
ul.
POZNAŃSKA 34
63-300
Pleszew
|
|
|
|
|
|
|
1939 – Polacy nigdy się nie ugną
„Prasa francuska
przepełniona jest entuzjastycznymi artykułami o Polsce, której wielkość
i
siła dopiero dziś dla
większości Zachodu stały się wiadome.
„Journal des Debats"
zamieszcza długi artykuł o „duchu ludu polskiego”, pióra Stefana Aubaca. Autor
podkreśla jako zasadniczą cechę zbiorowej duszy polskiej „nadzwyczajną
dyscyplinę
i
nie ustępliwą wolę poświęcenia wszystkiego na
ołtarzu Ojczyzny”. Autora artykułu, jak wszystkich zresztą obserwatorów
zagranicznych, uderza przede wszystkim żelazny „prawie podświadomy spokój wobec
gróźb niemieckich”. W Polsce nie zwraca się prawie uwagi na groźby niemieckie i
na ruchy wojsk reklamowane z wielkim hałasem
przez
prasę niemiecką w celach
zastraszenia przeciwnika. Taktyka ta chybia w Polsce celu. Nerwy polskie
zahartowały się w tej walce i naród zwarty, czujny, gotowy oczekuje ataku wroga
ze spokojem. „Niech się ruszy, niech spróbuje się tylko ruszyć, a w tej chwili
spotka się z reakcją automatyczną, piorunującą. Naród polski zachowuje
niewzruszoną postawę i obserwuje bieg wydarzeń z angielską prawie flegmą”.
Zastanawiając się nad
zasadniczymi elementami tego niewzruszonego spokoju, autor dostrzega ją w
zaufaniu do armii, w tej pewności, że armia bronić będzie Gdańska wszystkimi
siłami, że z najwyższym poświęceniem sprosta czekającym ją zadaniom.
Wyrazem stanowczej, na
prawie moralnym opartej postawie narodu polskiego i Jego rządu w sprawie
Gdańska, są zarówno oświadczenia najwyższych przedstawicieli i narodu i
państwa, jak i wypowiedzenia czołowych publicystów polskich, jednolita co do
zasadniczej treści, jaką jest obrona praw polskich w Gdańsku. Niemcy są
ostrzeżone. Wiedzą, że żaden manewr dyplomatyczny sprawy gdańskiej nie rozwiąże,
a użyty w niedawnym wywiadzie Marszałka Śmigłego-Rydza zwrot: „Polska bić się
będzie nawet bez sojuszników", co w przełożeniu na język dyplomacji oznacza, że
ewentualne naciski z zewnątrz w kierunku zmiany zasadniczego stanowiska Polski
w sprawie Gdańska z góry skazane są na niepowodzenie.”
[„Orędownik
Pleszewski” 1939, nr 67, s. 1]
Rozdział II
Przed burzą
Wiosną 1939 r.
wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że konflikt polsko-niemiecki jest
nieunikniony. Codziennie prasa i radio przynoszą nowe informacje o wojnie
domowej w Hiszpanii, która właśnie kończy się zwycięstwem wojsk generała Franco,
działaniach faszystowskich Włoch w Afryce północno-wschodniej, zbrojeniach w
Niemczech i dalekiej Japonii. Polacy mają świeżo w pamięci zajęcie przez Niemców
Czechosłowacji i tryumfalne wejście wojsk polskich na Zaolzie.
Do
społeczeństwa polskiego docierają wieści z rozmów dyplomatycznych ministrów
Becka i Ribbentropa, w trakcie których formułowane były już otwarcie żądania
zgody na aneksję Wolnego Miasta Gdańsk do III Rzeszy, przeprowadzenia przez
polskie tereny Pomorza międzynarodowej linii transportowej do niemieckich Prus
Wschodnich, przystąpienia do paktu antykominternowskiego (do osi
Berlin-Rzym-Tokio) zwalczającego międzynarodówkę komunistyczną. W odpowiedzi na
niemieckie roszczenia rozwija się – trwająca już od 1938 r. – kampania
propagandowa władz polskich mająca na celu mobilizację społeczeństwa
skoncentrowana wokół haseł wzmocnienia polskiej armii i marynarki wojennej
poprzez zbiórkę pieniędzy, złota i kosztowności.
Propaganda rządowa dmie w surmy bojowe, utrwalając w Polakach przekonanie o
potędze państwa, jego wielkomocarstwowych ambicjach, wielkim potencjale i
realnych możliwościach. W związku z tym wojna,
o której mówi się coraz głośniej i do której przygotowuje się ekipa marszałka
Rydza-Śmigłego, jest postrzegana nie jako wielki kataklizm, lecz krótki
zwycięski bój, raczej kilkunastodniowa akcja prewencyjna wymierzona w
hitlerowskie Niemcy, dla której wsparcie mamy otrzymać z Zachodu – przede
wszystkim od naszych potężnych francuskich sojuszników. Jak bardzo nasi
politycy, a za nimi pozostali Polacy, się mylili, pokazały jesienne miesiące
1939 r.
Tymczasem także społeczeństwo pleszewskie – jak wszyscy Polacy – nasłuchuje z
dużym zainteresowaniem i niepokojem wiadomości ze świata, zdając sobie sprawę,
że prędzej czy później trzeba będzie stanąć w obronie Rzeczypospolitej. Od
początku roku 1939 „Orędownik Pleszewski” i „Gazeta Pleszewska” donoszą o
trudnej sytuacji międzynarodowej, publikują analizy bieżących wydarzeń,
przedstawiają scenariusze na nadchodzące miesiące. Wiadomości te docierają
również do Gołuchowa, zamku i muzeum należącego w drugiej połowie XIX w. do
słynnej mecenaski sztuki hrabiny Izabeli z Czartoryskich Działyńskiej, a od roku
1893 do Ordynacji Rodziny Książąt Czartoryskich, utworzonej przez panią na
Gołuchowie dla swego bratanka Witolda Czartoryskiego.
W
tym pięknym wielkopolskim zamku, wielkim dziele muzealniczym i świadectwie
wielkości polskiej arystokracji – jej tradycji i kultury – na wiosnę 1939 r.
trwają ożywione prace, których celem jest zabezpieczenie i odpowiednie ukrycie
części najcenniejszych zabytków. Pracami tymi kieruje Maria Ludwika ks.
Czartoryska, zarządzająca Ordynacją w imieniu swego syna Władysława (miał objąć
zarząd w momencie ukończeniu 24. roku życia, tj. w 1942 r.). Do ocynkowanych
skrzyń i specjalnie przygotowanych tub pakowane są cenne zabytki (obrazy,
gobeliny, złotnictwo). Do ewakuacji szykowane są również najcenniejsze z cennych
eksponaty, tzn. zbiór naczyń i przedmiotów pochodzących ze starożytnej Grecji,
wśród których znajdują się przepiękne amfory,
wazy czy kalpisy. Obiekty te zakupił w latach 1866-1868 Jan Działyński we
Włoszech i Paryżu, a pochodziły z wykopalisk archeologicznych na stanowiskach w
Noli, Capui i Neapolu.
W krótkim czasie kolekcja waz antycznych z Gołuchowa stała się jednym z
najcenniejszych zbiorów dzieł sztuki, jakie w końcu XIX w.
znalazły się w Polsce.
Foto: Sala muzealna w Gołuchowie. Widok
przedwojenny.
Źródło: nmp.art.pl
Pakowanie dzieł sztuki w gołuchowskim zamku wiosną 1939 r. nie było zdarzeniem
ani dziwnym, ani też niespotykanym. Warto powiedzieć, iż już w czasie I wojny
światowej wartościowe meble, sprzęty wyposażenia wnętrz oraz dzieła sztuki
zostały wyekspediowane do Drezna, gdzie schroniła się, w obawie przed
wkroczeniem do Gołuchowa wojsk rosyjskich, żona ks. Adama Czartoryskiego wraz z
ich dziećmi. Sam książę – jako oficer armii austro-węgierskiej – dostał rozkaz
wyruszenia na front. W stolicy Saksonii dzieła gołuchowskie eksponowano w „Grünes
Gewölbe”, a gdy w 1915 r. rodzina powróciła do domu, zadbała także o powrót
nieruchomości.
[R. Kąsinowska, Gołuchów. Rezydencja magnacka w świetle źródeł. Gołuchów 2011,
s. 392]
Warto dodać także, iż część zbiorów Działyńskich i Czartoryskich (przede
wszystkich kolekcja grafiki) przekazane zostały przez ks. Adama w 1934 r. do
Muzeum Wielkopolskiego w Poznaniu.
Wróćmy jednak do lata 1939 r., kiedy część zbiorów – w tym także niektóre z
najcenniejszych waz – zostały przewiezione do Warszawy i zamurowane w piwnicy
pod wjazdem do domu Czartoryskich przy Kredytowej 12. Dziś
można dość dokładnie powiedzieć, jakie zabytki zostały wywiezione. W publikacji
dotyczącej historii ordynacji gołuchowskiej Danuta Marek podaje, iż z sali
polskiej zabrano m.in. rzędy końskie dekorowane srebrem, złotem i drogimi
kamieniami, kobierce i flamandzkie gobeliny. Z sali muzealnej – szesnasto- i
siedemnastowieczne brązy; z sali waz greckich – terakoty i cenne figurki z IV w.
p.n.e.; z sali antycznej – starożytne brązy, chaldejskie naczynia, szkła
rzymskie i greckie. Z sypialni zabrano najcenniejsze obrazy francuskie i
niemieckie z XVI w., a z pokoi pasażu siedemnastowieczne gobeliny wykonane przez
mistrzów z Brukseli.
[D. Marek, Ordynacja gołuchowska Izabeli z Czartoryskich Działyńskiej
(1830-1899). Poznań 2015, s. 29-31]
Drugą partię eksponatów zdeponowano w innej siedzibie rodzinnej w Sieniawie na
Podkarpaciu. W Gołuchowie pozostaje jeszcze wiele przygotowanych do wywiezienia
skrzyń i pakunków, których ks. Maria Ludwika nie zdołała wyekspediować. Bardzo
prawdopodobne, iż mógł być to także element większego planu, którego celem było
zmylenie ewentualnych okupantów. Wśród pozostawionych zabytków znalazły się:
wazy greckie, gobeliny z jadalni, całe wyposażenie z sąsiadującego z nią
przedpokoju, ceramika włoska, meble i obrazy.
Foto: Sala Królewska w Gołuchowie. Widok
przedwojenny.
Źródło: nmp.art.pl
Na przełomie maja i czerwca rusza do Warszawy konwój wiozący osiemnaście skrzyń
wspaniałych zabytków, których losy – jak się okaże niebawem – będą ściśle
związane z dziejami Polski w tragicznych czasach wojny i okupacji. Ani Maria
Ludwika (wioząca na kolanach ryton Brygosa), ani jej syn Władysław, ani nikt z
rodziny nie będą już nigdy właścicielami całego swego dziedzictwa, bo za trzy
miesiące pozbawieni zostaną przez niemieckich okupantów, którzy z niezwykłą
wręcz łapczywością kraść będą dobra kultury, jakiejkolwiek kontroli nad
gołuchowskim zbiorem. Żegnając się z zamkiem i pięknym parkiem w stylu
angielskim, Czartoryscy żegnają się ze światem tworzonym przez pokolenia nie
tylko przez nich samych, ale także Leszczyńskich, Swiniarskich, Krzyckich,
Chlebowskich, Suchorzewskich, Kalksteinów i Działyńskich. Dla pięciorga dzieci
Adama i Marii Elżbiety Czartoryskich (najstarsza córka zmarła już w 1929 r.)
zakończył się także najpiękniejszy okres ich życia – szczęśliwe dzieciństwo i
młodość.
Autor tej książki miał okazję rozmawiać w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego
wieku z panią Elżbietą Gozimirską, właścicielką dworu w Kowalewie pochodzącą z
rodziny Belina-Brzozowskich, która jako dziecko bawiła się z kuzynostwem w
pięknym gołuchowskim parku, a później odbywała przejażdżki wodne, korzystała z
atmosfery wyjątkowego lata 1939 r. Jak się później okazało, ostatniego lata w
wolnej i niepodległej II Rzeczypospolitej. Pani Elżbieta z sentymentem
wspominała czas miniony, bo zdawała sobie sprawę, iż na jej oczach ginął na
zawsze świat Czartoryskich w Gołuchowie. Ginął świat – może i niedoskonały – ale
tworzony przez wiele pokoleń szlachty i arystokracji polskiej, dla której
istotną sprawą było pielęgnowanie tradycji i dorobku poprzedników także w
dziedzinie kultury.
Czy
wiosenna ewakuacja części gołuchowskich zbiorów miała sens? Z punktu widzenia
przedwojennego właściciela ogromnych dóbr kultury, zabytków o trudnej do
oszacowania wartości była to decyzja jak najbardziej racjonalna. Czartoryscy i
inni właściciele cennych zbiorów pamiętali, iż już niejednokrotnie trzeba było
ewakuować kolekcje, zabezpieczać je przed działaniami wojennymi, a przede
wszystkim przed bezmyślnym rabunkiem dokonywanym przez przetaczające się
oddziały wojskowe. W czasie I wojny światowej dzieła sztuki z Gołuchowa znalazły
się w Dreźnie, a później – po przejściu frontu – powróciły na swoje miejsce.
Nikt nie mógł przewidzieć, że w czasie kampanii wrześniowej i okupacji
niemieckiej hitlerowcy będą działać na tak wielką skalę, z taką bezwzględnością
oraz systematycznością rabować i niszczyć dorobek polskiej kultury.
Zrobiono tyle, ile w tamtym czasie było można – oceniają specjaliści w
dziedzinie muzealnictwa. Masowe wywożenie zabytków, organizowanie skrytek, gdzie
przechowywano by je w tajemnicy przed okupantami, byłoby nie tylko bardzo
kosztowne, trudne pod względem logistycznym, ale także nieskuteczne. Trudno
bowiem trzymać w konspiracji informacje o tak wielu ukrytych zabytkach. Prędzej
czy później Niemcy i tak dowiedzieliby się o nich od ludzi, których złamaliby
przemocą lub przekupstwem. W swej książce „Sztuka zagrabiona. Uprowadzenie
Madonny” Włodzimierz Kalicki i Monika Kuhnke zwracają uwagę na jeden z
najważniejszych aspektów tej sprawy. „Prawdziwą, skuteczną ochroną dzieł
sztuki – czytamy – było jedynie ewakuowanie ich do Francji i Wielkiej
Brytanii. Dowodzą tego losy naszych skarbów wywiezionych we wrześniu na Zachód –
przede wszystkim ocalenie arrasów wawelskich. Przed wybuchem wojny, latem 1939
roku, masowa ewakuacja najważniejszych arcydzieł musiałaby zostać przeprowadzona
drogą morską, przez port w Gdyni. Negocjowanie z ich właścicielami warunków
wywozu za granicę, a potem samo dyskretne wycofywanie dzieł ze zbiorów
publicznych i prywatnych musiałoby się skończyć dekonspiracją całej akcji,
paniką w kraju, obniżeniem zaufania do władz cywilnych i zwłaszcza do wojskowych
[…] Na to żadne odpowiedzialne elity rządzące zgodzić się nie mogły”.
[W.
Kalicki, M. Kuhnke, Sztuka zagrabiona. Uprowadzenie Madonny. Warszawa 2014, s.
9]
Zabezpieczenie tylko w ograniczonym stopniu państwowych i prywatnych kolekcji
wynikało więc z polityki ówczesnego rządu, który – jak już powiedziano na
wstępie – dął w surmy bojowe, żyjąc złudną
nadzieją, że nasze dywizje bez trudu stawią czoła Wehrmachtowi, nie
uwzględniając przy tym jego ogromnego potencjału i naszych realnych możliwości.
Żyjąc w atmosferze wzmożenia ducha wojennego, społeczeństwo polskie i jego elity
– pomne zwycięstwa z roku 1920 – myślały teraz o wielkich udanych kampaniach,
nie zaś o klęskach czy też konieczności ratowania substancji narodowej. Tym
więcej trzeba cenić tych wszystkich, którzy w swej zapobiegliwości starali się
zabezpieczyć najcenniejsze dzieła sztuki, w tym także zbiory gołuchowskie.
Trzeba cenić tych, którzy przygotowywali tajne pomieszczenia w pałacach,
zamkach, kamienicach, skrytki w piwnicach budynków, gospodarstwach rolnych,
gdzie można by przechowywać przez dłuższy czas cenne przedmioty w nadziei, że
okupant nie znajdzie ich i nie przywłaszczy. Były to działania świadczące
o wielkiej zapobiegliwości właścicieli i zarządców kolekcji, ich rozsądku,
szczególnie gdy zważy się na fakt, iż szczegółowe rozporządzenie w kwestii
zabezpieczenia dóbr kultury minister spraw wewnętrznych gen. Felicjan Sławoj
Składkowski ogłosił dopiero 2 sierpnia 1939 r., a więc na kilkadziesiąt dni
przed wybuchem II wojny światowej. Jego wprowadzenie w życie w wielu przypadkach
okazało się niemożliwe albo przynajmniej bardzo trudne z powodów logistycznych.
Muzealnicy to ludzie myślący nie tylko o bieżącym funkcjonowaniu swych placówek,
najlepszym eksponowaniu najbardziej wartościowych zabytków. Gdy tego wymaga
konieczność, myślą także o zabezpieczeniu kolekcji przed grabieżą i
zniszczeniem. Potem zaś walczą o odzyskanie każdego cennego przedmiotu.
Przedwojenni powiernicy bezcennych dóbr kultury polskiej stanęli na wysokości
zadania, w czasie okupacji natomiast mogli tylko ze smutkiem patrzeć na skutki
polityki grabieżców, którzy bez skrupułów niszczyli dorobek wielu pokoleń
Polaków.
[Idź
wstecz] [Idź
dalej]
|