Copyright © 2019 jamlew1 & Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne. All rights reserved.

 

Home Trzy spotkania Przed burzą Grabież  Perła Wielkopolski Wędrówka Skrytka w Fischhornie
Dama na aukcji... Prof. Lorentz jedzie do Moskwy Muzeum (częściowo) utracone, cz. 1 Muzeum (częściowo) utracone, cz. 2 Zakończenie

 

 

PLESZEWSKIE TOWARZYSTWO KULTURALNE

ul. POZNAŃSKA 34

63-300 Pleszew

 

 

1939 – Polacy nigdy się nie ugną


 

„Prasa francuska przepełniona jest entuzjastycznymi artykułami o Polsce, której wielkość i siła dopiero dziś dla większości Zachodu stały się wiadome.

 

„Journal des Debats" zamieszcza długi artykuł o „duchu ludu polskiego”, pióra Stefana Aubaca. Autor podkre­śla jako zasadniczą cechę zbiorowej duszy polskiej „nadzwyczajną dyscy­plinę i nie ustępliwą wolę poświęcenia wszystkiego na ołtarzu Ojczyzny”. Au­tora artykułu, jak wszystkich zresztą obserwatorów zagranicznych, uderza przede wszystkim żelazny „prawie pod­świadomy spokój wobec gróźb nie­mieckich”. W Polsce nie zwraca się prawie uwagi na groźby niemieckie i na ruchy wojsk reklamowane z wiel­kim hałasem przez prasę niemiecką w celach zastraszenia przeciwnika. Tak­tyka ta chybia w Polsce celu. Nerwy polskie zahartowały się w tej walce i naród zwarty, czujny, gotowy oczekuje ataku wroga ze spokojem. „Niech się ruszy, niech spróbuje się tylko ruszyć, a w tej chwili spotka się z reakcją automatyczną, piorunującą. Naród pol­ski zachowuje niewzruszoną postawę i obserwuje bieg wydarzeń z angielską prawie flegmą”.

 

Zastanawiając się nad zasadniczymi elementami tego niewzruszonego spo­koju, autor dostrzega ją w zaufaniu do armii, w tej pewności, że armia bronić będzie Gdańska wszystkimi siłami, że z najwyższym poświęceniem sprosta czekającym ją zadaniom.

 

Wyrazem stanowczej, na prawie mo­ralnym opartej postawie narodu pol­skiego i Jego rządu w sprawie Gdań­ska, są zarówno oświadczenia najwyż­szych przedstawicieli i narodu i państwa, jak i wypowiedzenia czołowych publicystów polskich, jednolita co do zasadniczej treści, jaką jest obrona praw polskich w Gdańsku. Niemcy są ostrzeżone. Wiedzą, że żaden manewr dyplomatyczny sprawy gdańskiej nie rozwiąże, a użyty w niedawnym wy­wiadzie Marszałka Śmigłego-Rydza zwrot: „Polska bić się będzie nawet bez sojuszników", co w przełożeniu na język dyplomacji oznacza, że ewentu­alne naciski z zewnątrz w kierunku zmiany zasadniczego stanowiska Polski w sprawie Gdańska z góry skazane są na niepowodzenie.”

 [„Orędownik Pleszewski” 1939, nr 67, s. 1]

   

 


Rozdział II


Przed burzą

Wiosną 1939 r. wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że konflikt polsko-niemiecki jest nieunikniony. Codziennie prasa i radio przynoszą nowe informacje o wojnie domowej w Hiszpanii, która właśnie kończy się zwycięstwem wojsk generała Franco, działaniach faszystowskich Włoch w Afryce północno-wschodniej, zbrojeniach w Niemczech i dalekiej Japonii. Polacy mają świeżo w pamięci zajęcie przez Niemców Czechosłowacji i tryumfalne wejście wojsk polskich na Zaolzie.

Do społeczeństwa polskiego docierają wieści z rozmów dyplomatycznych ministrów Becka i Ribbentropa, w trakcie których formułowane były już otwarcie żądania zgody na aneksję Wolnego Miasta Gdańsk do III Rzeszy, przeprowadzenia przez polskie tereny Pomorza międzynarodowej linii transportowej do niemieckich Prus Wschodnich, przystąpienia do paktu antykominternowskiego (do osi Berlin-Rzym-Tokio) zwalczającego międzynarodówkę komunistyczną. W odpowiedzi na niemieckie roszczenia rozwija się – trwająca już od 1938 r. – kampania propagandowa władz polskich mająca na celu mobilizację społeczeństwa skoncentrowana wokół haseł wzmocnienia polskiej armii i marynarki wojennej poprzez zbiórkę pieniędzy, złota i kosztowności.

Propaganda rządowa dmie w surmy bojowe, utrwalając w Polakach przekonanie o potędze państwa, jego wielkomocarstwowych ambicjach, wielkim potencjale i realnych możliwościach. W związku z tym wojna, o której mówi się coraz głośniej i do której przygotowuje się ekipa marszałka Rydza-Śmigłego, jest postrzegana nie jako wielki kataklizm, lecz krótki zwycięski bój, raczej kilkunastodniowa akcja prewencyjna wymierzona w hitlerowskie Niemcy, dla której wsparcie mamy otrzymać z Zachodu – przede wszystkim od naszych potężnych francuskich sojuszników. Jak bardzo nasi politycy, a za nimi pozostali Polacy, się mylili, pokazały jesienne miesiące 1939 r.

Tymczasem także społeczeństwo pleszewskie – jak wszyscy Polacy – nasłuchuje z dużym zainteresowaniem i niepokojem wiadomości ze świata, zdając sobie sprawę, że prędzej czy później trzeba będzie stanąć w obronie Rzeczypospolitej. Od początku roku 1939 „Orędownik Pleszewski” i „Gazeta Pleszewska” donoszą o trudnej sytuacji międzynarodowej, publikują analizy bieżących wydarzeń, przedstawiają scenariusze na nadchodzące miesiące. Wiadomości te docierają również do Gołuchowa, zamku i muzeum należącego w drugiej połowie XIX w. do słynnej mecenaski sztuki hrabiny Izabeli z Czartoryskich Działyńskiej, a od roku 1893 do Ordynacji Rodziny Książąt Czartoryskich, utworzonej przez panią na Gołuchowie dla swego bratanka Witolda Czartoryskiego.

W tym pięknym wielkopolskim zamku, wielkim dziele muzealniczym i świadectwie wielkości polskiej arystokracji – jej tradycji i kultury – na wiosnę 1939 r. trwają ożywione prace, których celem jest zabezpieczenie i odpowiednie ukrycie części najcenniejszych zabytków. Pracami tymi kieruje Maria Ludwika ks. Czartoryska, zarządzająca Ordynacją w imieniu swego syna Władysława (miał objąć zarząd w momencie ukończeniu 24. roku życia, tj. w 1942 r.). Do ocynkowanych skrzyń i specjalnie przygotowanych tub pakowane są cenne zabytki (obrazy, gobeliny, złotnictwo). Do ewakuacji szykowane są również najcenniejsze z cennych eksponaty, tzn. zbiór naczyń i przedmiotów pochodzących ze starożytnej Grecji, wśród których znajdują się przepiękne amfory, wazy czy kalpisy. Obiekty te zakupił w latach 1866-1868 Jan Działyński we Włoszech i Paryżu, a pochodziły z wykopalisk archeologicznych na stanowiskach w Noli, Capui i Neapolu. W krótkim czasie kolekcja waz antycznych z Gołuchowa stała się jednym z najcenniejszych zbiorów dzieł sztuki, jakie w końcu XIX w. znalazły się w Polsce.

 

Foto: Sala muzealna w Gołuchowie. Widok przedwojenny.

Źródło: nmp.art.pl

Pakowanie dzieł sztuki w gołuchowskim zamku wiosną 1939 r. nie było zdarzeniem ani dziwnym, ani też niespotykanym. Warto powiedzieć, iż już w czasie I wojny światowej wartościowe meble, sprzęty wyposażenia wnętrz oraz dzieła sztuki zostały wyekspediowane do Drezna, gdzie schroniła się, w obawie przed wkroczeniem do Gołuchowa wojsk rosyjskich, żona ks. Adama Czartoryskiego wraz z ich dziećmi. Sam książę – jako oficer armii austro-węgierskiej – dostał rozkaz wyruszenia na front. W stolicy Saksonii dzieła gołuchowskie eksponowano w „Grünes Gewölbe”, a gdy w 1915 r. rodzina powróciła do domu, zadbała także o powrót nieruchomości. [R. Kąsinowska, Gołuchów. Rezydencja magnacka w świetle źródeł. Gołuchów 2011, s. 392] Warto dodać także, iż część zbiorów Działyńskich i Czartoryskich (przede wszystkich kolekcja grafiki) przekazane zostały przez ks. Adama w 1934 r. do Muzeum Wielkopolskiego w Poznaniu.

Wróćmy jednak do lata 1939 r., kiedy część zbiorów – w tym także niektóre z najcenniejszych waz – zostały przewiezione do Warszawy i zamurowane w piwnicy pod wjazdem do domu Czartoryskich przy Kredytowej 12. Dziś można dość dokładnie powiedzieć, jakie zabytki zostały wywiezione. W publikacji dotyczącej historii ordynacji gołuchowskiej Danuta Marek podaje, iż z sali polskiej zabrano m.in. rzędy końskie dekorowane srebrem, złotem i drogimi kamieniami, kobierce i flamandzkie gobeliny. Z sali muzealnej – szesnasto- i siedemnastowieczne brązy; z sali waz greckich – terakoty i cenne figurki z IV w. p.n.e.; z sali antycznej – starożytne brązy, chaldejskie naczynia, szkła rzymskie i greckie. Z sypialni zabrano najcenniejsze obrazy francuskie i niemieckie z XVI w., a z pokoi pasażu siedemnastowieczne gobeliny wykonane przez mistrzów z Brukseli. [D. Marek, Ordynacja gołuchowska Izabeli z Czartoryskich Działyńskiej (1830-1899). Poznań 2015, s. 29-31]

Drugą partię eksponatów zdeponowano w innej siedzibie rodzinnej w Sieniawie na Podkarpaciu. W Gołuchowie pozostaje jeszcze wiele przygotowanych do wywiezienia skrzyń i pakunków, których ks. Maria Ludwika nie zdołała wyekspediować. Bardzo prawdopodobne, iż mógł być to także element większego planu, którego celem było zmylenie ewentualnych okupantów. Wśród pozostawionych zabytków znalazły się: wazy greckie, gobeliny z jadalni, całe wyposażenie z sąsiadującego z nią przedpokoju, ceramika włoska, meble i obrazy.

 

Foto: Sala Królewska w Gołuchowie. Widok przedwojenny.

Źródło: nmp.art.pl

Na przełomie maja i czerwca rusza do Warszawy konwój wiozący osiemnaście skrzyń wspaniałych zabytków, których losy – jak się okaże niebawem – będą ściśle związane z dziejami Polski w tragicznych czasach wojny i okupacji. Ani Maria Ludwika (wioząca na kolanach ryton Brygosa), ani jej syn Władysław, ani nikt z rodziny nie będą już nigdy właścicielami całego swego dziedzictwa, bo za trzy miesiące pozbawieni zostaną przez niemieckich okupantów, którzy z niezwykłą wręcz łapczywością kraść będą dobra kultury, jakiejkolwiek kontroli nad gołuchowskim zbiorem. Żegnając się z zamkiem i pięknym parkiem w stylu angielskim, Czartoryscy żegnają się ze światem tworzonym przez pokolenia nie tylko przez nich samych, ale także Leszczyńskich, Swiniarskich, Krzyckich, Chlebowskich, Suchorzewskich, Kalksteinów i Działyńskich. Dla pięciorga dzieci Adama i Marii Elżbiety Czartoryskich (najstarsza córka zmarła już w 1929 r.) zakończył się także najpiękniejszy okres ich życia – szczęśliwe dzieciństwo i młodość.

Autor tej książki miał okazję rozmawiać w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku z panią Elżbietą Gozimirską, właścicielką dworu w Kowalewie pochodzącą z rodziny Belina-Brzozowskich, która jako dziecko bawiła się z kuzynostwem w pięknym gołuchowskim parku, a później odbywała przejażdżki wodne, korzystała z atmosfery wyjątkowego lata 1939 r. Jak się później okazało, ostatniego lata w wolnej i niepodległej II Rzeczypospolitej. Pani Elżbieta z sentymentem wspominała czas miniony, bo zdawała sobie sprawę, iż na jej oczach ginął na zawsze świat Czartoryskich w Gołuchowie. Ginął świat – może i niedoskonały – ale tworzony przez wiele pokoleń szlachty i arystokracji polskiej, dla której istotną sprawą było pielęgnowanie tradycji i dorobku poprzedników także w dziedzinie kultury.

Czy wiosenna ewakuacja części gołuchowskich zbiorów miała sens? Z punktu widzenia przedwojennego właściciela ogromnych dóbr kultury, zabytków o trudnej do oszacowania wartości była to decyzja jak najbardziej racjonalna. Czartoryscy i inni właściciele cennych zbiorów pamiętali, iż już niejednokrotnie trzeba było ewakuować kolekcje, zabezpieczać je przed działaniami wojennymi, a przede wszystkim przed bezmyślnym rabunkiem dokonywanym przez przetaczające się oddziały wojskowe. W czasie I wojny światowej dzieła sztuki z Gołuchowa znalazły się w Dreźnie, a później – po przejściu frontu – powróciły na swoje miejsce. Nikt nie mógł przewidzieć, że w czasie kampanii wrześniowej i okupacji niemieckiej hitlerowcy będą działać na tak wielką skalę, z taką bezwzględnością oraz systematycznością rabować i niszczyć dorobek polskiej kultury.

Zrobiono tyle, ile w tamtym czasie było można – oceniają specjaliści w dziedzinie muzealnictwa. Masowe wywożenie zabytków, organizowanie skrytek, gdzie przechowywano by je w tajemnicy przed okupantami, byłoby nie tylko bardzo kosztowne, trudne pod względem logistycznym, ale także nieskuteczne. Trudno bowiem trzymać w konspiracji informacje o tak wielu ukrytych zabytkach. Prędzej czy później Niemcy i tak dowiedzieliby się o nich od ludzi, których złamaliby przemocą lub przekupstwem. W swej książce „Sztuka zagrabiona. Uprowadzenie Madonny” Włodzimierz Kalicki i Monika Kuhnke zwracają uwagę na jeden z najważniejszych aspektów tej sprawy. „Prawdziwą, skuteczną ochroną dzieł sztuki – czytamy – było jedynie ewakuowanie ich do Francji i Wielkiej Brytanii. Dowodzą tego losy naszych skarbów wywiezionych we wrześniu na Zachód – przede wszystkim ocalenie arrasów wawelskich. Przed wybuchem wojny, latem 1939 roku, masowa ewakuacja najważniejszych arcydzieł musiałaby zostać przeprowadzona drogą morską, przez port w Gdyni. Negocjowanie z ich właścicielami warunków wywozu za granicę, a potem samo dyskretne wycofywanie dzieł ze zbiorów publicznych i prywatnych musiałoby się skończyć dekonspiracją całej akcji, paniką w kraju, obniżeniem zaufania do władz cywilnych i zwłaszcza do wojskowych […] Na to żadne odpowiedzialne elity rządzące zgodzić się nie mogły”. [W. Kalicki, M. Kuhnke, Sztuka zagrabiona. Uprowadzenie Madonny. Warszawa 2014, s. 9]

Zabezpieczenie tylko w ograniczonym stopniu państwowych i prywatnych kolekcji wynikało więc z polityki ówczesnego rządu, który – jak już powiedziano na wstępie – dął w surmy bojowe, żyjąc złudną nadzieją, że nasze dywizje bez trudu stawią czoła Wehrmachtowi, nie uwzględniając przy tym jego ogromnego potencjału i naszych realnych możliwości. Żyjąc w atmosferze wzmożenia ducha wojennego, społeczeństwo polskie i jego elity – pomne zwycięstwa z roku 1920 – myślały teraz o wielkich udanych kampaniach, nie zaś o klęskach czy też konieczności ratowania substancji narodowej. Tym więcej trzeba cenić tych wszystkich, którzy w swej zapobiegliwości starali się zabezpieczyć najcenniejsze dzieła sztuki, w tym także zbiory gołuchowskie. Trzeba cenić tych, którzy przygotowywali tajne pomieszczenia w pałacach, zamkach, kamienicach, skrytki w piwnicach budynków, gospodarstwach rolnych, gdzie można by przechowywać przez dłuższy czas cenne przedmioty w nadziei, że okupant nie znajdzie ich i nie przywłaszczy. Były to działania świadczące o wielkiej zapobiegliwości właścicieli i zarządców kolekcji, ich rozsądku, szczególnie gdy zważy się na fakt, iż szczegółowe rozporządzenie w kwestii zabezpieczenia dóbr kultury minister spraw wewnętrznych gen. Felicjan Sławoj Składkowski ogłosił dopiero 2 sierpnia 1939 r., a więc na kilkadziesiąt dni przed wybuchem II wojny światowej. Jego wprowadzenie w życie w wielu przypadkach okazało się niemożliwe albo przynajmniej bardzo trudne z powodów logistycznych.

Muzealnicy to ludzie myślący nie tylko o bieżącym funkcjonowaniu swych placówek, najlepszym eksponowaniu najbardziej wartościowych zabytków. Gdy tego wymaga konieczność, myślą także o zabezpieczeniu kolekcji przed grabieżą i zniszczeniem. Potem zaś walczą o odzyskanie każdego cennego przedmiotu. Przedwojenni powiernicy bezcennych dóbr kultury polskiej stanęli na wysokości zadania, w czasie okupacji natomiast mogli tylko ze smutkiem patrzeć na skutki polityki grabieżców, którzy bez skrupułów niszczyli dorobek wielu pokoleń Polaków.

 

 [Idź wstecz]  [Idź dalej]


   

Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne

Copyright © 2012-2019 Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne. All rights reserved.

Pomysł i wykonanie Janusz M. Lewandowski