Copyright © 2019 jamlew1 & Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne. All rights reserved.

 

 
Home Trzy spotkania Przed burzą Grabież  Perła Wielkopolski Wędrówka Skrytka w Fischhornie
Dama na aukcji... Prof. Lorentz jedzie do Moskwy Muzeum (częściowo) utracone, cz. 1 Muzeum (częściowo) utracone, cz. 2 Zakończenie

 

 

PLESZEWSKIE TOWARZYSTWO KULTURALNE

ul. POZNAŃSKA 34

63-300 Pleszew

 

 

Handel zagrabionymi dziełami sztuki – teoria i praktyka

 


 

Zasady Konferencji Waszyngtońskiej na temat dzieł sztuki skonfiskowanych przez nazistów.

Sformułowane przy okazji Konferencji Waszyngtońskiej ds. mienia z czasów Zagłady, Waszyngton, 3 grudnia 1998

Proponując consensus w zakresie dobrowolnie akceptowanych zasad postępowania w odniesieniu do dzieł sztuki skonfiskowanych przez nazistów, Konferencja uznaje, że uczestniczące w niej kraje kierują się odmiennymi systemami prawa i że państwa działają w ramach obowiązującego je porządku prawnego.

I.               Skonfiskowane przez nazistów i nierestytuowane dzieła sztuki powinny zostać rozpoznane.

II.            Stosowne katalogi i archiwa winny zostać otwarte i udostępnione badaczom, w zgodzie z wytycznymi Międzynarodowej Rady Archiwistyki.

III.          Dla umożliwienia identyfikacji skonfiskowanych przez nazistów i nierestytuowanych dzieł sztuki powinno się znaleźć środki i personel.

IV.          Przy ustalaniu, czy dzieło sztuki było skonfiskowane przez nazistów i nierestytuowane, należy brać pod uwagę nieuniknione, spowodowane upływem czasu i okolicznościami Zagłady luki i niejasności proweniencji.

V.            Należy nie szczędząc starań upowszechnić wiadomość o zidentyfikowanym wartościowym artystycznie obiekcie skonfiskowanym przez nazistów i nierestytuowanym, tak aby ułatwić odnalezienie jego przedwojennych właścicieli lub ich spadkobierców.

VI.          Winno się czynić starania o utworzenie centralnego rejestru takich danych.

VII.       Przedwojennych właścicieli i ich spadkobierców powinno się zachęcać do ujawnienia swojej tożsamości i występowania z roszczeniami do dzieł skonfiskowanych przez nazistów i nierestytuowanych.

VIII.     Jeśli przedwojenni właściciele dzieła, uznanego za skonfiskowane przez nazistów i nierestytuowane, lub też ich spadkobiercy zostaną zidentyfikowani, winno się niezwłocznie powziąć kroki pozwalające na sprawiedliwe i satysfakcjonujące rozwiązanie problemu, uznając, że w konkretnych przypadkach rozwiązanie to może kształtować się odmiennie, jako że uzależnione jest ono od jednostkowych faktów i okoliczności.

IX.          Jeśli niemożliwe jest odnalezienie przedwojennych właścicieli dzieł skonfiskowanych przez nazistów i nierestytuowanych ani ich spadkobierców, winno się niezwłocznie podjąć kroki pozwalające na sprawiedliwe i satysfakcjonujące rozwiązanie problemu.

X.            Komisje i inne ciała powołane do identyfikacji dzieł sztuki skonfiskowanych przez nazistów oraz do opiniowania w kwestii praw właścicielskich powinny mieć wyważony skład.

XI.          Kraje powinny aktywnie zadbać o rozwój warunków do wprowadzenia u siebie tych zasad w życie, zwłaszcza że proponują one alternatywne sposoby rozwiązywania kwestii własnościowych.

 (tłumaczenie robocze – Tomasz Kapturkiewicz)  

 [imoz.pl/pobierz/1073.html]

    

Źródło: http://muzeumutracone.pl


Rozdział VII


Dama na aukcji w Sotheby’s

Jak dziwne i pokrętne mogą być losy dzieł sztuki, a próby ich odzyskania skomplikowane, niech świadczy przykład kilku cennych przedmiotów należących do kolekcji gołuchowskiej, które w czasie wojny znalazły się w austriackim zamku. Dwa z nich – o których pisze Monika Kuhnke [M. Kuhnke, Dworzanin i dama Jana Mostaerta. Historia dwóch obrazów ze zbiorów Muzeum w Gołuchowie. „Muzealnictwo” 2006, nr 47, s. 196-205] – znajdowały się w skrzyni nr 13, która wyruszyła z Warszawy wraz z transportem dzieł sztuki z Muzeum Narodowego 9 października 1944 r. Były to obrazy Jana Mostaerta przedstawiające – jak przez długi czas sądzono – króla francuskiego Karola VIII i jego żonę Annę Bretońską. Pominąwszy pytanie, czy rzeczywiście przedstawiają te właśnie postaci, czy też po prostu jakiegoś młodego dworzanina i damę dworu, trzeba powiedzieć, iż mają one dużą wartość artystyczną jako przykłady stylu szesnastowiecznego niderlandzkiego portrecisty.

Nie wiadomo, kiedy dokładnie obrazy Mostaerta padły ofiarą rabunku. Można się domyślać, iż było to wtedy, gdy Niemcy opuścili Fischhorn, otworzywszy wcześniej magazyny, pozwalając kraść wszystkim, co tylko im wpadło w ręce. Na pewno portretów dworzanina ani też damy nie było latem 1945 r., tj. w czasie pobytu na zamku Bohdana Urbanowicza. Już w latach czterdziestych ubiegłego wieku jeden z nich (ten przedstawiający damę) pojawił się na krótko w Salzburgu u tamtejszego arcybiskupa. Zakup ten musiał dostojnika kościelnego uwierać, gdyż trudno uwierzyć, by nie zdawał on sobie sprawy z dużej wartości obrazu i jego pochodzenia, w związku z czym po kilku latach pozbył się go, oczywiście nie ujawniając nazwiska nabywcy. W 1959 r. obraz ponownie wystawiony został na sprzedaż, tym razem zrobili to właściciele jednego z nowojorskich domów aukcyjnych za kwotę 6 tys. dolarów. Dla kupców, członków rodziny Turcotte, stał się on miłym i lubianym elementem wyposażenia mieszkania, dlatego wisiał w ich salonie nad komodą przez blisko czterdzieści lat.

W styczniu 1997 r. pojawił się w katalogu aukcyjnym, dzięki czemu można było podjąć działania zmierzające do odzyskania dzieła. Do pracy zabrali się natychmiast urzędnicy z biura Pełnomocnika Rządu ds. Polskiego Dziedzictwa Kulturalnego za Granicą, którzy w krótkim czasie zebrali odpowiednie dokumenty potwierdzające pochodzenie i wojenne losy obrazu Mostaerta, co umożliwiło wycofanie go z katalogu aukcji. Mylił się jednak ten, kto myślał, iż sprawa zakończy się szybko i bez angażowania znacznych środków finansowych. Przede wszystkim okazało się, iż obraz przed wojną należał do Ordynacji Gołuchowskiej Czartoryskich, a więc jest dziełem prywatnym, co wyłączało z działania Ministerstwo Kultury i Sztuki. Podjąwszy decyzję o wystąpieniu indywidualnym, ks. Karol Adam Czartoryski, wnuk ks. Marii Ludwiki, rozpoczął długotrwałą batalię o odzyskanie zabytku. Niestety, ze względu na zmianę adwokatów prowadzących sprawę miała ona charakter przewlekły. Wreszcie Czartoryski zdecydował się na pozwanie Donalda L. Turcotte, który twierdził, że „obraz otrzymał od swej matki w 1963 r., a ta z kolei nabyła go bez znajomości pochodzenia i w dobrej wierze”. Monika Kuhnke: „[…] sąd nowojorski wydał wstępne oświadczenie, w którym potwierdził prawo rodziny Czartoryskich do obrazu oraz fakt utraty dzieła w czasie wojny. Z drugiej jednak strony potwierdził jego nabycie w dobrej wierze przez rodzinę Turcotte. Ponadto zarzucił właścicielowi, tj. ks. Czartoryskiemu, że niezbyt intensywnie poszukiwał obrazu. Biorąc pod uwagę sytuację powojenną, prowadzoną w Polsce akcję dokumentacyjną i rewindykacyjną, zarzut wydawał się bezpodstawny. […]” [Ibidem, s.202]

Sprawa zakończyła się cztery lata później ku zdziwieniu niemałej grupy zainteresowanych i obserwatorów. Okazało się bowiem, iż nie doszło do ugody pomiędzy prof. Turcotte i ks. Czartoryskim, na mocy której „Portret damy” miał być przekazany przez obydwóch właścicieli jednemu z polskich muzeów, sfinalizowano natomiast wspólną sprzedaż dzieła na aukcji w nowojorskim Sotheby´s za sumę 70 tys. dolarów. W ten sposób zbiory gołuchowskie najprawdopodobniej już nigdy nie odzyskają tego cennego dzieła i nadal w słynnej sypialni królewskiej wisieć będzie czarno-biała reprodukcja jako symbol niepowetowanych strat w dziedzinie kultury narodowej.

Do Gołuchowa nie wróci również „Portret dworzanina”, druga część pendant, gdyż z woli właścicieli przekazana została w grudniu 2005 r. do Muzeum Czartoryskich w Krakowie, „choć – jak pisze Monika Kuhnke – z tym muzeum w żaden sposób związany historycznie nie był”. Z Fischhornu wywieziony został najprawdopodobniej przez jakiegoś żołnierza  amerykańskiego, by w 1948 r. pojawić się w Nowym Jorku w katalogu Newhouse Galeries. Zwrócił on wtedy uwagę niejakiej pani Williams, która później podarowała go muzeum w Richmond. „Darowizna sfinalizowana została w 1952 roku. Obraz nie był jednak eksponowany. Trafił do magazynu i tam prawdopodobnie znajdowałby się do chwili obecnej, gdyby nie rozpoczęcie pod koniec lat 90. przez muzeum w Richmond prac nad uzupełnianiem luk w proweniencji posiadanych przez siebie obiektów. Było to następstwem zaleceń Amerykańskiego Stowarzyszenia Muzeów z roku 1998, spowodowanych z kolei roszczeniami ofiar Holocaustu skierowanymi do wielu amerykańskich muzeów. W 2004 r. osoba prowadząca w Richmond badania proweniencyjne zauważyła, że jeden z obrazów jest identyczny z obrazem figurującym w internetowym katalogu strat wojennych, dostępnym na stronach polskiej placówki dyplomatycznej w Waszyngtonie. Po otrzymaniu z Warszawy materiałów potwierdzających polskie pochodzenie obrazu i fakt jego rabunku oraz po uzyskaniu odpowiedniego pełnomocnictwa spadkobiercy właściciela, nasza placówka w Waszyngtonie opracowała wniosek rewindykacyjny. Pozwolił on na rozpoczęcie formalnych rozmów z muzeum w Richmond na temat zwrotu. Amerykańskie muzeum szybko i sprawnie całą sprawę sfinalizowało, przekazując obraz Ambasadorowi RP w Waszyngtonie”. [Ibidem, s. 203] Potem trafił właśnie do Krakowa.

Tam też umieszczony został średniowieczny krucyfiks procesyjny wykonany w Limoges (Francja) około 1200 r. Podobno odnaleziony został w 2004 r. na… śmietniku przez jedną z mieszkanek Zell Am See, nie mającą ponoć pojęcia o pochodzeniu i prawdziwej wartości artefaktu. Trzy lata później krzyż przebadano i wyceniono na niebagatelną kwotę 400 tys. euro. Trafił wtedy do muzeum w Leogang w Austrii, a po interwencji Adama Zamoyskiego, jako reprezentanta rodziny, został przewieziony do Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Niestety, do swej pierwotnej siedziby wrócił tylko czasowo jako depozyt i pokazywany był w gołuchowskim zamku zaledwie przez rok. Trudno powiedzieć, czy wersja ze znaleziskiem na śmietnisku i przechowywaniu krucyfiksu za tapczanem jest prawdziwa, czy też nie. Pewne jest to, iż dużą sztuką jest dziś odzyskanie niegdyś utraconych zabytków, choćby właściciel potrafił wykazać się wszelkimi dokumentami potwierdzającymi prawa do nich.

Przykłady dwóch emalii i trzech medalionów z kolekcji Czartoryskich z Gołuchowa pokazują, iż często ujawnienie na rynku dzieł sztuki jakiegoś zaginionego artefaktu kończy się zawarciem ugody z dotychczasowymi ich posiadaczami, a nie powrotem do kraju i naszych muzeów.

66 lat temu Museum of Fine Arts w Bostonie zakupiło od firmy Wildenstein & Company z Nowego Yorku dwie emalie pochodzące z XII i XIII wieku. Jedna z nich to relief przedstawiający scenę Chrztu Chrystusa, druga – wielka plakieta z przedstawieniem młodzieńców w piecu ognistym. Obydwa eksponaty zrabowane zostały w czasie wojny przez Niemców i najprawdopodobniej sprzedane francuskiemu handlarzowi J. Pollackowi, który uruchomił cały ciąg sprzedaży, kończący się na bostońskim muzeum. W 1950 r. na scenie pojawił się książę Władysław Czartoryski, syn Marii Ludwiki, nie mający interesu wspierania muzeów w komunistycznym kraju, dlatego też na mocy trójstronnego porozumienia Czartoryski przekazał prawa własności do omawianych w tym miejscu emalii Museum of Fine Arts w Bostonie.

Jak potoczyły się losy trzech medalionów, będących rzadkimi okazami sztuki wczesnochrześcijańskiej, które zniknęły z zamku Fischhorn po roku 1945? „Medaliony są właściwie dnami mis – pisze Dominika Makówka – W każdym dnie między dwiema warstwami szkła mocowano złotą blaszkę, w której wycinano wzory. Naczynia dodawano zmarłym chowanym w rzymskich katakumbach, wierząc, że przydadzą się im w pośmiertnym życiu. Zwykle się tłukły. Zachowane z nich spody zwane są przez historyków sztuki fondi d'oro (dosł. dno ze złota)[…] Na jednym widnieje Arka Przymierza ze zwojami Tory. W dolnej części znajdują się dwa siedmioramienne świeczniki. Wszystko wpisane w kwadratową ramę. Na drugim umieszczono podobne motywy na planie koła. Trzeci przedstawia kosz owoców”. [D. Makówka, Medaliony nie wrócą do Polski. „Rzeczpospolita” 9.07.2008. http://www.zabytki.pl/sources/straty/Medaliony.html]

Medaliony pojawiły się na rynku dzieł sztuki w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i zostały zakupione przez muzeum w Jerozolimie. 1 lipca 2008 r. Izraelczycy co prawda oddali jeden z nich rodzinie Czartoryskich, ale dwa następne zostały odkupione od właścicieli przez muzeum oraz prywatnego inwestora, który oddał go w wieczysty depozyt. Jedyny będący w rękach rodziny medalion nie wróci do Gołuchowa, bo – jak twierdzi Adam Zamojski – obecnie nie ma tam odpowiednich warunków do jego przechowywania.

Do tej pory mówiliśmy o zabytkach, które co prawda zostały zidentyfikowane, a nawet powróciły do kraju, ale nie znalazły się w Gołuchowie. Czas więc na pewien sukces. W połowie 2002 r. w sejfie niemieckiego konsulatu we Wrocławiu zostało zdeponowane, a potem przekazane do muzeum w Gołuchowie etruskie lusterko należące przed wojną do zbiorów Izabeli Działyńskiej.

Ten niewielki przedmiot to artefakt o bezcennej wartości, bo stanowiący przykład sztuki etruskiej z IV-III w. p.n.e. W kolekcji gołuchowskiej znajdowały się dwa podobne lusterka – to, które powróciło do Polski, oraz drugie nieodnalezione do dziś z brązową rączkę, zwieńczoną główką sarny. Na rewersie interesującego nas przedmiotu przedstawiono trzy postaci – Tinia, etruskiego odpowiednika Zeusa; Marsa, czyli odpowiednika greckiego Aresa; Lasy, posłanki bogów, utożsamianej z grecką Afrodytą.

Lusterko przywiózł do Polski minister kultury Hamburga prof. Volker Plagemann, który był pośrednikiem między tamtejszym muzeum, a stroną polską. Według oficjalnej wersji artefakt znalazł się w hamburskiej kolekcji już w 1955 r. w wyniku zakupu na jednej z wielu aukcji. W katalogu muzealnym umieszczono informację o nim wśród innych luster etruskich z adnotacją, że pochodzi z prywatnych zbiorów Alessandro Castellaniego z Neapolu. „Później okazało się, że po 1884 r. było własnością marchanda Henry'ego Hoffmanna – tłumaczył ciąg zdarzeń związanych ze sprzedażą i kupnem Rainer Sachs, attache kulturalny Konsulatu Generalnego Niemiec – Być może to od niego lustro kupił Jan Działyński, pan na Kórniku. […]” Według prof. Plagemanna, dopiero na początku 2002 r. „zorientowaliśmy się, że nasz eksponat znajduje się na liście polskich dóbr kultury, zaginionych w czasie II wojny światowej. Natychmiast postanowiliśmy je oddać.” Znów możemy mieć wątpliwości, czy rzeczywiście strona niemiecka dopiero po pięćdziesięciu latach zorientowała się, kto jest prawdziwym właścicielem bezcennego zabytku, czy też kierowały nią inne pobudki. Niemniej jednak lusterko powróciło na swoje miejsce i zasiliło skromną – niestety – ekspozycję w Sali starożytności, z czego szczególnie ucieszyła się Danuta Marek, ówczesna kustosz Muzeum w Gołuchowie. [Wszystkie cytaty dotyczące tej sprawy pochodzą z artykułu: Etruskie lustro wróci do Gołuchowa. http://poznan.wyborcza.pl/poznan/1,36037,864434.html. 4.06.2002]

Jakie jeszcze tajemnice kryją zamek Fischhorn i ludzie, którzy w czasie powojennej zawieruchy zetknęli się z nim, trudno powiedzieć. Nietrudno jednak sobie wyobrazić, iż jeszcze niejednokrotnie na aukcjach w różnych częściach świata pojawiać się będą dzieła sztuki uznawane przez kilkadziesiąt lat za zaginione. Mechanizm grabieży, a także handlu nimi, doskonale znany jest wszystkim zainteresowanym, nie można zatem mieć złudzeń, iż nagle masowo pojawiać się będą tacy, którzy bezinteresownie postanowią zwrócić je prawowitym właścicielom. Trzeba mieć natomiast nadzieję, iż państwo polskie kontynuować będzie działania rozpoczęte w latach 90. ubiegłego wieku, a wspierane przez takie programy jak „Muzeum utracone”. Tylko bowiem aktywność instytucji państwowych i fundacji prywatnych może doprowadzić do zamierzonego celu, tj. do odzyskiwania zabytków, które stanowią bezcenne dobro narodowe.

 

 [Idź wstecz]  [Idź dalej]


Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne

Copyright © 2012-2019 Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne. All rights reserved.

Pomysł i wykonanie Janusz M. Lewandowski