|
PLESZEWSKIE
TOWARZYSTWO KULTURALNE
ul.
POZNAŃSKA 34
63-300
Pleszew
|
|
|
|
|
|
|
Handel zagrabionymi dziełami sztuki – teoria i praktyka
Zasady Konferencji Waszyngtońskiej na temat dzieł sztuki skonfiskowanych przez
nazistów.
Sformułowane przy okazji Konferencji Waszyngtońskiej ds. mienia z czasów
Zagłady, Waszyngton, 3 grudnia 1998
Proponując consensus w zakresie dobrowolnie akceptowanych zasad postępowania w
odniesieniu do dzieł sztuki skonfiskowanych przez nazistów, Konferencja uznaje,
że uczestniczące w niej kraje kierują się odmiennymi systemami prawa i że
państwa działają w ramach obowiązującego je porządku prawnego.
I.
Skonfiskowane przez nazistów i nierestytuowane dzieła sztuki powinny zostać
rozpoznane.
II.
Stosowne katalogi i archiwa winny zostać otwarte i udostępnione badaczom, w
zgodzie z wytycznymi Międzynarodowej Rady Archiwistyki.
III. Dla
umożliwienia identyfikacji skonfiskowanych przez nazistów i nierestytuowanych
dzieł sztuki powinno się znaleźć środki i personel.
IV. Przy
ustalaniu, czy dzieło sztuki było skonfiskowane przez nazistów i
nierestytuowane, należy brać pod uwagę nieuniknione, spowodowane upływem czasu i
okolicznościami Zagłady luki i niejasności proweniencji.
V. Należy
nie szczędząc starań upowszechnić wiadomość o zidentyfikowanym wartościowym
artystycznie obiekcie skonfiskowanym przez nazistów i nierestytuowanym, tak aby
ułatwić odnalezienie jego przedwojennych właścicieli lub ich spadkobierców.
VI. Winno
się czynić starania o utworzenie centralnego rejestru takich danych.
VII.
Przedwojennych właścicieli i ich spadkobierców powinno się zachęcać do
ujawnienia swojej tożsamości i występowania z roszczeniami do dzieł
skonfiskowanych przez nazistów i nierestytuowanych.
VIII. Jeśli
przedwojenni właściciele dzieła, uznanego za skonfiskowane przez nazistów i
nierestytuowane, lub też ich spadkobiercy zostaną zidentyfikowani, winno się
niezwłocznie powziąć kroki pozwalające na sprawiedliwe i satysfakcjonujące
rozwiązanie problemu, uznając, że w konkretnych przypadkach rozwiązanie to może
kształtować się odmiennie, jako że uzależnione jest ono od jednostkowych faktów
i okoliczności.
IX. Jeśli
niemożliwe jest odnalezienie przedwojennych właścicieli dzieł skonfiskowanych
przez nazistów i nierestytuowanych ani ich spadkobierców, winno się niezwłocznie
podjąć kroki pozwalające na sprawiedliwe i satysfakcjonujące rozwiązanie
problemu.
X.
Komisje i inne ciała powołane do identyfikacji dzieł sztuki skonfiskowanych
przez nazistów oraz do opiniowania w kwestii praw właścicielskich powinny mieć
wyważony skład.
XI. Kraje
powinny aktywnie zadbać o rozwój warunków do wprowadzenia u siebie tych zasad w
życie, zwłaszcza że proponują one alternatywne sposoby rozwiązywania kwestii
własnościowych.
(tłumaczenie robocze – Tomasz Kapturkiewicz)
[imoz.pl/pobierz/1073.html]
Źródło: http://muzeumutracone.pl
Rozdział VII
Dama na aukcji w Sotheby’s
Jak
dziwne i pokrętne mogą być losy dzieł sztuki, a próby ich odzyskania
skomplikowane, niech świadczy przykład kilku cennych przedmiotów należących do
kolekcji gołuchowskiej, które w czasie wojny znalazły się w austriackim zamku.
Dwa z nich – o których pisze Monika
Kuhnke [M. Kuhnke, Dworzanin i dama Jana Mostaerta. Historia dwóch obrazów ze
zbiorów Muzeum w Gołuchowie. „Muzealnictwo”
2006, nr 47, s. 196-205] – znajdowały się w
skrzyni nr 13, która wyruszyła z Warszawy wraz z transportem dzieł sztuki z
Muzeum Narodowego 9 października 1944 r. Były to obrazy Jana Mostaerta
przedstawiające – jak przez długi czas sądzono – króla francuskiego Karola VIII
i jego żonę Annę Bretońską. Pominąwszy pytanie, czy rzeczywiście przedstawiają
te właśnie postaci, czy też po prostu jakiegoś młodego dworzanina i damę dworu,
trzeba powiedzieć, iż mają one dużą wartość artystyczną jako przykłady stylu
szesnastowiecznego niderlandzkiego portrecisty.
Nie
wiadomo, kiedy dokładnie obrazy Mostaerta padły ofiarą rabunku. Można się
domyślać, iż było to wtedy, gdy Niemcy opuścili Fischhorn, otworzywszy wcześniej
magazyny, pozwalając kraść wszystkim, co tylko im wpadło w ręce. Na pewno
portretów dworzanina ani też damy nie było latem 1945 r., tj. w czasie pobytu na
zamku Bohdana Urbanowicza. Już w latach czterdziestych ubiegłego wieku jeden z
nich (ten przedstawiający damę) pojawił się na krótko w Salzburgu u tamtejszego
arcybiskupa. Zakup ten musiał dostojnika kościelnego uwierać, gdyż trudno
uwierzyć, by nie zdawał on sobie sprawy z dużej wartości obrazu i jego
pochodzenia, w związku z czym po kilku latach pozbył się go, oczywiście nie
ujawniając nazwiska nabywcy. W 1959 r. obraz ponownie wystawiony został na
sprzedaż, tym razem zrobili to właściciele jednego z nowojorskich domów
aukcyjnych za kwotę 6 tys. dolarów. Dla kupców, członków rodziny Turcotte, stał
się on miłym i lubianym elementem wyposażenia mieszkania, dlatego wisiał w ich
salonie nad komodą przez blisko czterdzieści lat.
W
styczniu 1997 r. pojawił się w katalogu aukcyjnym, dzięki czemu można było
podjąć działania zmierzające do odzyskania dzieła. Do pracy zabrali się
natychmiast urzędnicy z biura Pełnomocnika Rządu ds. Polskiego Dziedzictwa
Kulturalnego za Granicą, którzy w krótkim czasie zebrali odpowiednie dokumenty
potwierdzające pochodzenie i wojenne losy obrazu Mostaerta, co umożliwiło
wycofanie go z katalogu aukcji. Mylił się jednak ten, kto myślał, iż sprawa
zakończy się szybko i bez angażowania znacznych środków finansowych. Przede
wszystkim okazało się, iż obraz przed wojną należał do Ordynacji Gołuchowskiej
Czartoryskich, a więc jest dziełem prywatnym, co wyłączało z działania
Ministerstwo Kultury i Sztuki. Podjąwszy decyzję o wystąpieniu indywidualnym,
ks. Karol Adam Czartoryski, wnuk ks. Marii Ludwiki, rozpoczął długotrwałą
batalię o odzyskanie zabytku. Niestety, ze względu na zmianę adwokatów
prowadzących sprawę miała ona charakter przewlekły. Wreszcie Czartoryski
zdecydował się na pozwanie Donalda L. Turcotte, który twierdził,
że „obraz otrzymał od swej matki w 1963 r., a ta z kolei nabyła go bez
znajomości pochodzenia i w dobrej wierze”. Monika Kuhnke:
„[…] sąd nowojorski wydał wstępne oświadczenie, w którym potwierdził prawo
rodziny Czartoryskich do obrazu oraz fakt utraty dzieła w czasie wojny. Z
drugiej jednak strony potwierdził jego nabycie w dobrej wierze przez rodzinę
Turcotte. Ponadto zarzucił właścicielowi, tj. ks. Czartoryskiemu, że niezbyt
intensywnie poszukiwał obrazu. Biorąc pod uwagę sytuację powojenną, prowadzoną w
Polsce akcję dokumentacyjną i rewindykacyjną, zarzut wydawał się bezpodstawny.
[…]” [Ibidem, s.202]
Sprawa zakończyła się cztery lata później ku zdziwieniu niemałej grupy
zainteresowanych i obserwatorów. Okazało się bowiem, iż nie doszło do ugody
pomiędzy prof. Turcotte i ks. Czartoryskim, na mocy której „Portret damy” miał
być przekazany przez obydwóch właścicieli jednemu z polskich muzeów,
sfinalizowano natomiast wspólną sprzedaż dzieła na aukcji w nowojorskim
Sotheby´s za sumę 70 tys. dolarów. W ten sposób zbiory gołuchowskie
najprawdopodobniej już nigdy nie odzyskają tego cennego dzieła i nadal w słynnej
sypialni królewskiej wisieć będzie czarno-biała reprodukcja jako symbol
niepowetowanych strat w dziedzinie kultury narodowej.
Do Gołuchowa nie
wróci również „Portret dworzanina”, druga część pendant, gdyż z woli właścicieli
przekazana została w grudniu 2005 r. do Muzeum Czartoryskich w Krakowie, „choć
– jak pisze Monika Kuhnke – z tym muzeum w żaden sposób związany
historycznie nie był”. Z Fischhornu wywieziony został najprawdopodobniej
przez jakiegoś żołnierza amerykańskiego, by w 1948 r. pojawić się w Nowym
Jorku w katalogu Newhouse Galeries. Zwrócił on wtedy uwagę niejakiej pani
Williams, która później podarowała go muzeum w Richmond.
„Darowizna
sfinalizowana została w 1952 roku. Obraz nie był jednak eksponowany. Trafił do
magazynu i tam prawdopodobnie znajdowałby się do chwili obecnej, gdyby nie
rozpoczęcie pod koniec lat 90. przez muzeum w Richmond prac nad uzupełnianiem
luk w proweniencji posiadanych przez siebie obiektów. Było to następstwem
zaleceń Amerykańskiego Stowarzyszenia Muzeów z roku 1998, spowodowanych z kolei
roszczeniami ofiar Holocaustu skierowanymi do wielu amerykańskich muzeów. W 2004
r. osoba prowadząca w Richmond badania proweniencyjne zauważyła, że jeden z
obrazów jest identyczny z obrazem figurującym w internetowym katalogu strat
wojennych, dostępnym na stronach polskiej placówki dyplomatycznej w
Waszyngtonie. Po otrzymaniu z Warszawy materiałów potwierdzających polskie
pochodzenie obrazu i fakt jego rabunku oraz po uzyskaniu odpowiedniego
pełnomocnictwa spadkobiercy właściciela, nasza placówka w Waszyngtonie
opracowała wniosek rewindykacyjny. Pozwolił on na rozpoczęcie formalnych rozmów
z muzeum w Richmond na temat zwrotu. Amerykańskie muzeum szybko i sprawnie całą
sprawę sfinalizowało, przekazując obraz Ambasadorowi RP w Waszyngtonie”.
[Ibidem, s. 203]
Potem trafił właśnie do Krakowa.
Tam
też umieszczony został średniowieczny krucyfiks procesyjny wykonany w Limoges
(Francja) około 1200 r. Podobno odnaleziony został w 2004 r. na… śmietniku przez
jedną z mieszkanek
Zell Am See, nie mającą ponoć pojęcia o pochodzeniu i prawdziwej wartości
artefaktu. Trzy lata później krzyż przebadano
i wyceniono na niebagatelną kwotę 400 tys. euro. Trafił wtedy do muzeum w
Leogang w Austrii, a po interwencji Adama Zamoyskiego, jako reprezentanta
rodziny, został
przewieziony do Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Niestety, do swej pierwotnej
siedziby wrócił tylko czasowo jako depozyt i pokazywany był w gołuchowskim zamku
zaledwie przez rok. Trudno powiedzieć, czy wersja ze znaleziskiem na śmietnisku
i przechowywaniu krucyfiksu za tapczanem jest prawdziwa, czy też nie. Pewne jest
to, iż dużą sztuką jest dziś odzyskanie niegdyś utraconych zabytków, choćby
właściciel potrafił wykazać się wszelkimi dokumentami potwierdzającymi prawa do
nich.
Przykłady dwóch emalii i trzech medalionów z kolekcji Czartoryskich z Gołuchowa
pokazują, iż często ujawnienie na rynku dzieł sztuki jakiegoś zaginionego
artefaktu kończy się zawarciem ugody z dotychczasowymi ich posiadaczami, a nie
powrotem do kraju i naszych muzeów.
66 lat temu
Museum of Fine Arts w Bostonie zakupiło od firmy Wildenstein & Company z Nowego
Yorku dwie emalie pochodzące z XII i XIII wieku. Jedna z nich to relief
przedstawiający scenę Chrztu Chrystusa, druga –
wielka plakieta z przedstawieniem młodzieńców w piecu ognistym. Obydwa eksponaty
zrabowane zostały w czasie wojny przez Niemców i najprawdopodobniej sprzedane
francuskiemu handlarzowi J. Pollackowi, który uruchomił cały ciąg sprzedaży,
kończący się na bostońskim muzeum. W 1950 r. na scenie pojawił się książę
Władysław Czartoryski, syn Marii Ludwiki,
nie mający interesu wspierania muzeów w komunistycznym kraju, dlatego też na
mocy trójstronnego porozumienia Czartoryski przekazał prawa własności do
omawianych w tym miejscu emalii Museum of Fine Arts w Bostonie.
Jak
potoczyły się losy trzech medalionów, będących rzadkimi okazami sztuki
wczesnochrześcijańskiej, które zniknęły z zamku Fischhorn po roku 1945?
„Medaliony są właściwie dnami mis – pisze Dominika Makówka – W każdym
dnie między dwiema warstwami szkła mocowano złotą blaszkę, w której wycinano
wzory. Naczynia dodawano zmarłym chowanym w rzymskich katakumbach, wierząc, że
przydadzą się im w pośmiertnym życiu. Zwykle się tłukły. Zachowane z nich spody
zwane są przez historyków sztuki fondi d'oro (dosł. dno ze złota)[…] Na jednym
widnieje Arka Przymierza ze zwojami Tory. W dolnej części znajdują się dwa
siedmioramienne świeczniki. Wszystko wpisane w kwadratową ramę. Na drugim
umieszczono podobne motywy na planie koła. Trzeci przedstawia kosz owoców”.
[D. Makówka, Medaliony nie wrócą do Polski.
„Rzeczpospolita” 9.07.2008. http://www.zabytki.pl/sources/straty/Medaliony.html]
Medaliony pojawiły się na rynku dzieł sztuki w latach sześćdziesiątych ubiegłego
wieku i zostały zakupione przez muzeum w Jerozolimie. 1 lipca 2008 r.
Izraelczycy co prawda oddali jeden z nich rodzinie Czartoryskich, ale dwa
następne zostały odkupione od właścicieli przez muzeum oraz prywatnego
inwestora, który oddał go w wieczysty depozyt. Jedyny będący w rękach rodziny
medalion nie wróci do Gołuchowa, bo – jak twierdzi Adam Zamojski – obecnie nie
ma tam odpowiednich warunków do jego przechowywania.
Do tej pory mówiliśmy o zabytkach, które co prawda zostały zidentyfikowane, a
nawet powróciły do kraju, ale nie znalazły się w Gołuchowie. Czas więc na pewien
sukces. W połowie 2002 r. w sejfie niemieckiego konsulatu we Wrocławiu zostało
zdeponowane, a potem przekazane do muzeum w Gołuchowie etruskie lusterko
należące przed wojną do zbiorów Izabeli Działyńskiej.
Ten niewielki przedmiot to artefakt o bezcennej wartości, bo stanowiący przykład
sztuki etruskiej z IV-III w. p.n.e. W kolekcji gołuchowskiej znajdowały się dwa
podobne lusterka – to, które powróciło do Polski, oraz drugie nieodnalezione do
dziś z brązową rączkę, zwieńczoną główką sarny. Na rewersie interesującego nas
przedmiotu przedstawiono trzy postaci – Tinia, etruskiego odpowiednika Zeusa;
Marsa, czyli odpowiednika greckiego Aresa; Lasy, posłanki bogów, utożsamianej z
grecką Afrodytą.
Lusterko przywiózł do Polski minister kultury Hamburga prof. Volker Plagemann,
który był pośrednikiem między tamtejszym muzeum, a stroną polską. Według
oficjalnej wersji artefakt znalazł się w hamburskiej kolekcji już w 1955 r. w
wyniku zakupu na jednej z wielu aukcji. W katalogu muzealnym umieszczono
informację o nim wśród innych luster etruskich z adnotacją, że pochodzi z
prywatnych zbiorów Alessandro Castellaniego z Neapolu. „Później okazało się,
że po 1884 r. było własnością marchanda Henry'ego Hoffmanna – tłumaczył ciąg
zdarzeń związanych ze sprzedażą i kupnem Rainer Sachs, attache kulturalny
Konsulatu Generalnego Niemiec – Być może to od niego lustro kupił Jan
Działyński, pan na Kórniku. […]” Według prof. Plagemanna, dopiero na
początku 2002 r. „zorientowaliśmy się, że nasz eksponat znajduje się na
liście polskich dóbr kultury, zaginionych w czasie II wojny światowej.
Natychmiast postanowiliśmy je oddać.” Znów możemy mieć wątpliwości, czy
rzeczywiście strona niemiecka dopiero po pięćdziesięciu latach zorientowała się,
kto jest prawdziwym właścicielem bezcennego zabytku, czy też kierowały nią inne
pobudki. Niemniej jednak lusterko powróciło na swoje miejsce i zasiliło skromną
– niestety – ekspozycję w Sali starożytności, z czego szczególnie ucieszyła się
Danuta Marek, ówczesna kustosz Muzeum w Gołuchowie.
[Wszystkie cytaty dotyczące tej sprawy pochodzą z artykułu: Etruskie lustro wróci do Gołuchowa.
http://poznan.wyborcza.pl/poznan/1,36037,864434.html. 4.06.2002]
Jakie jeszcze tajemnice kryją zamek Fischhorn i ludzie, którzy w czasie
powojennej zawieruchy zetknęli się z nim, trudno powiedzieć. Nietrudno jednak
sobie wyobrazić, iż jeszcze niejednokrotnie na aukcjach w różnych częściach
świata pojawiać się będą dzieła sztuki uznawane przez kilkadziesiąt lat za
zaginione. Mechanizm grabieży, a także handlu nimi, doskonale znany jest
wszystkim zainteresowanym, nie można zatem mieć złudzeń, iż nagle masowo
pojawiać się będą tacy, którzy bezinteresownie postanowią zwrócić je prawowitym
właścicielom. Trzeba mieć natomiast nadzieję, iż państwo polskie kontynuować
będzie działania rozpoczęte w latach 90. ubiegłego wieku, a wspierane przez
takie programy jak „Muzeum utracone”. Tylko bowiem aktywność instytucji
państwowych i fundacji prywatnych może doprowadzić do zamierzonego celu, tj. do
odzyskiwania zabytków, które stanowią bezcenne dobro narodowe.
[Idź
wstecz] [Idź
dalej]
|