|
PLESZEWSKIE
TOWARZYSTWO KULTURALNE
ul.
POZNAŃSKA 34
63-300
Pleszew
|
|
|
|
|
|
|
„Zabezpieczone” – utracone
[…] Od
października 1939 do września 1943 r. byłem pełnomocnikiem gubernatora Polski
Hansa Franka do spraw zabezpieczenia dzieł sztuki w Generalnym Gubernatorstwie.
Zadanie to zostało mi powierzone przez Göringa jako przewodniczącego Komitetu
Obrony Rzeszy.
Potwierdzam,
że oficjalną polityką generalnego gubernatora Hansa Franka było zabezpieczanie
wszystkich ważniejszych dzieł sztuki stanowiących własność polskich instytucji
publicznych, zbiorów prywatnych i Kościoła. Potwierdzam, że wspomniane dzieła
sztuki były faktycznie konfiskowane, i jestem świadom tego, że w przypadku
zwycięstwa Niemiec nie pozostałyby w Polsce, lecz zostałyby użyte w celu
uzupełnienia niemieckich zbiorów dziel sztuki. [...]
Dr Kajetan Muhlmann
Dokument norymberski 3042-PS.
[…] Mühlmann złożył powyższe zeznanie pod przysięgą wobec oficerów
amerykańskich, którzy przesłuchiwali go w Salzburgu 19 XI 1945 r.
[Cyt.
za: Walka o dobra kultury. Warszawa 1939-1945. Tom II. Księga zbiorowa pod red.
S. Lorentza. Warszawa 1970, s. 436-437]
Foto:
Obrońcy kultury - (od lewej) Karol Estreicher i Bohdan Urbanowicz.
Źródło:
ad PAP/Stanisław Dąbrowiecki
Rozdział VI
Skrytka w Fischhornie
W dolinie nad jeziorem, w pobliżu miejscowości Bruck,
niedaleko od chętnie odwiedzanego przez turystów kurortu Zell Am See znajduje
się średniowieczny zamek Fischhron (pierwotna nazwany Vischarn). Zbudowana około
1200 r. twierdza, już z daleka widoczna dzięki wysokim strzelistym wieżom,
sprawiała przez wieki wrażenie bajkowe. Równie bajkowe jest otoczenie. Atutem
okolicy są czyste i ciepłe wody jeziora sprzyjające odpoczynkowi, a współcześnie
także sportom wodnym. Przybywających do Fischhorn uderzało piękno
krajobrazu górskiego Alp – wąwozów i sztolni górskich, wodospadów i jaskiń
lodowych.
Właścicielem zamku był początkowo niejaki Goldegern, ale już w roku 1273
przeszedł on na własność biskupów z Chiemsee, którzy zarządzali nim do 1808 r.,
tzn. do likwidacji biskupstwa. Wiek XIX, a szczególnie jego trzy ćwierci nie
należały dla budowli do najszczęśliwszych, gdyż stała ona latami opustoszała,
zaniedbana, niszczejąca. Przez krótki okres należała do Antona Embachera
Taxenbacha, a następnie kupiła ją księżniczka Sophie von Lowenstein – żona
księcia Jana II z rodu Liechtensteinów.
W 1920 r. zamek częściowo strawił pożar, który wybuchł w jednym ze
skrzydeł budowli. Prace naprawcze i przebudowa (zlikwidowano strzeliste wieże)
wykonane zostały
pod nadzorem nowego właściciela –
Enrique
Gildemeistera, zamożnego peruwiańskiego posła w Austrii,
którego wywłaszczono
jednak z dóbr po Anschlussie w 1938 r. Od tego momentu zamek przeszedł na
własność SS.
W 1940 r. przejął go jeden z najbardziej wpływowych ludzi III Rzeszy, mąż
siostry Ewy Braun – Herman Fegelein.
„Nieprzypadkowo
–
pisze Monika Kuhnke – Fischhorn znajdował się zaledwie kilkadziesiąt
kilometrów od Berchtesgaden – alpejskiej siedziby Hitlera, a cały ten rejon w
ostatnich miesiącach wojny miał stanowić część systemu obronnego, odpowiednio
ufortyfikowanego, połączonego z Berlinem i Berchtesgaden nowoczesną siecią
radiową. Zamek wówczas przebudowano, przystosowując go do nowej funkcji.”
[M. Kuhnke, Jedno muzeum, jeden zamek i dwa zbiory rysunków. „Cenne, bezcenne,
utracone”. Wyd. specjalne, s. 17]
Tą
nową funkcją było miejsce magazynowania niezliczonej wręcz ilości łupów (w tym
także dzieł sztuki), jakie zwożono ze wszystkich okupowanych terenów, które
stały się teatrem grabieży przez najważniejszych dygnitarzy hitlerowskich. Dzień
i noc do zamku w Fischhornie przyjeżdżały z okupowanej Polski, kontrolowanych
przez hitlerowców Węgier i innych części Europy ciężarówki wypakowane
najróżniejszego typu przedmiotami, które lokowano w piwnicach, skrytkach i
zakamarkach tak, by po zakończeniu wojny specjalni wysłannicy mogli wydobyć je i
spieniężyć. W przypadku cennych dokumentów chodziło przede wszystkim o
zabezpieczenie ich przed oczyma aliantów zachodnich, a także – czego obawiano
się jak ognia – aby nie wpadły w ręce Sowietów. Co ciekawe, schloss Fischhorn
stał się również wielką stajnią, do której przywożono wierzchowce ukradzione w
Polsce (najwspanialsze konie arabskie z naszych najlepszych stadnin), konie
zrabowane we Francji z hodowli Agi Khana i barona Rothschilda, przywłaszczone
przez hitlerowców rumaki należące do węgierskiego rządu. Wszystkie one miały być
użyte przez elitarny korpus kawalerii dowodzony przez ulubieńca Heinricha
Himmlera, a później szwagra samego Führera – generała Hermana Fegeleina. To
właśnie Fegelein zimą i wiosną 1945 r. będzie najważniejszą postacią, która
pojawiać się będzie w Fischhornie wraz ze swoim sztabem, by w okolicy stworzyć
nie tylko ostatni bastion obrony, ale również kontrolować tutejszą tajną
składnicę. [O
wykorzystaniu zamku Fischhorn w czasie wojny można przeczytać w książce K.D.
Alforda i T. P. Savasa, Skarby nazistów. Poszukiwanie łupów III Rzeszy. Warszawa
2015]
Fegelein to figura szczególnie odrażająca, mająca na sumieniu masę zbrodni oraz
grabieży w środkowej i wschodnie Europie, nie różniącą się jednak wiele od
podobnie bezwzględnych wojskowych i biurokratów, będących trybami wielkiej
machiny terroru, ludobójstwa oraz wyzysku podbitych terenów. Opowieść o tym, co
działo się w Fischhornie, jest sama w sobie niezwykle ciekawa, my musimy jednak
skoncentrować się na grabieży dzieł sztuki z kolekcji gołuchowskiej. Monika
Kuhnke: „W ostatnich miesiącach wojny do Fischhorn przyjechali esesmani
zaangażowani w rabunek m.in. dzieł sztuki. Przybył tam odpowiedzialny za
przejmowanie dóbr w warszawskim getcie Franz Konrad oraz Kurt Becher, który
grabił majątki węgierskich Żydów. Przybywali ludzie z najbliższego otoczenia
Hitlera wraz z dokumentami, w tym prywatną korespondencją Führera. Tu mieli
przeczekać atak wojsk alianckich, a w sytuacji krytycznej zniszczyć
dokumentację.” [Ibidem, s. 17 ]
W
październiku 1944 r. z Warszawy wyruszył także transport nadzorowany przez SS
Obersturmführera
Benno von
Arenta, który wiózł do Fischhorn 41 skrzyń zawierających obrazy Gierymskiego,
Matejki, Brandta, Chełmońskiego, rysunki Michałowskiego, Kossaka, Vogla,
Płońskiego, Orłowskiego, starożytne i średniowieczne artefakty, pozostałości
tego wszystkiego, co przed wybuchem Powstania Warszawskiego znajdowało się pod
opieką prof. Lorentza w pomieszczeniach Muzeum Narodowego.
Von
Arent i jemu
podobni grabieżcy wykorzystywali dogodne położenie austriackich zamków, by
gromadzić zawłaszczone dobra w nadziei, iż tysiącletnia Rzesza trwać będzie
dłużej niż 12 lat panowania Hitlera. Bardzo szybko mieli się przekonać, jak
bardzo mylili się w swych rachubach, co nie przeszkodziło im jeszcze przez wiele
lat kontrolować niektóre przynajmniej skrytki, w których ukryto cenne
przedmioty.
Foto: Zamek Fischhorn.
Źródło: http://www.heimatverein-stgeorgen-pzg.at/pages/bruck/fischhorn.php
Do zamku Fischhron
przywieziono i w jego piwnicach oraz komnatach ukryto skarby z wielu zbiorów
europejskich, w tym także część warszawską zbiorów Czartoryskich z
Gołuchowa, które przez ponad dwa lata próbowała ukryć przed Niemcami księżna
Maria Ludwika. Jak powiedziano wcześniej, nie udało się ich zabezpieczyć i ukryć
na tyle, żeby nie wpadły w łapy złodziei i nie zostały wywiezione w nieznane.
Katalog dzieł gołuchowskich ukrytych w austriackim zamku był niemały, bo
obejmował zarówno cenne tkaniny – gobeliny, pasy kontuszowe, jak i słynne
emalie, ceramikę czy też wyroby z kości słoniowej. Wśród zagrabionych zabytków
znalazły się również albumy z cenną grafiką.
O
tym, iż w Fischhornie znajdują się skarby kultury pochodzenia polskiego,
dowiedział się po raz pierwszy porucznik Bohdan T. Urbanowicz – przedwojenny
absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, a w czasie wojny uczestnik
kampanii wrześniowej, a potem więzień niemieckich obozów jenieckich, który w
maju 1945 r. zaalarmowany został przez jednego z polskich żołnierzy, plutonowego
Maja. Żołnierz ten mówił, że w zniszczonym alpejskim zamczysku, wśród sterty
cennych przedmiotów rozkradanych przez okoliczną ludność, amerykańskich
żołnierzy i powracających z obozów byłych więźniów można znaleźć „skarby królów
polskich, polskie obrazy, meble, książki”. Maj nie został w Austrii zbyt długo,
gdyż wykorzystał okazję, by pierwszym nadarzającym się transportem wrócić do
kraju. Nie porzucił jednak sprawy Fischhornu. 3 września 1945 r. zameldował się
w Muzeum Narodowym w Warszawie, gdzie zdał relację z pobytu w austriackich
Alpach, „podając wiadomości o zagrabionych dziełach, cytując nazwiska
bezpośrednio odpowiedzialnych”.
[B.T. Urbanowicz, Dziennik Fischhornu. W: Walka o dobra kultury. Warszawa
1939-1945. Tom II. Ks. zbiorowa pod red. S. Lorentza. Warszawa 1970, s. 339]
Tymczasem Urbanowicz nie dostał od Amerykanów zgody na wejście do zamku, w
związku z tym o swoim odkryciu powiadomił polskie władze. Po powrocie do kraju
spotyka się wpierw z Cyrankiewiczem i Bermanem, którym zdaje relację z sytuacji
Polaków przebywających jeszcze na obczyźnie – problemach natury aprowizacyjnej
oraz politycznej, „o nietaktach delegatów wysyłanych z kraju do strefy
amerykańskiej, o niezręcznościach radia i propagandy, o wzburzeniu wysiedlonych
dipisów, którym nie ułatwia się powrotu do kraju”.
[Ibidem, s. 337]
15
sierpnia 1945 r. odbywa się spotkanie w gronie obrońców kultury z ówczesnym
wiceszefem Ministerstwa Kultury i Sztuki Leonem Kruczkowskim. Pod nieobecność
dyrektora Stanisława Lorentza, który wyjechał wraz ze swoją ekipą na tzw. Ziemie
Odzyskane, pierwsze skrzypce gra Karol Estreicher. Urbanowicz notuje w swym
pamiętniku: „Dziwne jest to zebranie ministerialne w hotelowym pokoju
Kruczkowskiego w „Polonii”. Siedzimy wkoło na łóżkach – Kruczkowscy,
Zachwatowicz, Grabowski, Tomkiewicz, Estreicher. Opowiadam o Salzburgu i to, co
wiem o Fischhornie. Proponuję wysłanie fachowca-historyka sztuki do Austrii.
Niewiele poza relacją Maja mogę powiedzieć o stanie i pochodzeniu zbiorów.
Estreicher wysuwa różne hipotezy co do historii kolekcji; jest świetnie
poinformowany, sypie nazwiskami hitlerowców odpowiedzialnych za grabież.
Nieocenione później okażą się notatki robione przez mnie w toku rozmowy.
Estreicher, biorąc pod uwagę brak specjalistów oraz fakt posiadania przeze mnie
papierów umożliwiających powrót do Austrii, proponuje mi zadania zabezpieczania
kolekcji.”
[Ibidem, s. 337]
Dzięki opisanemu powyżej spotkaniu, a przede wszystkim pismu podpisanemu przez
Kruczkowskiego, upoważniającemu do „rozpoznania, inwentaryzacji i zabezpieczenia
dzieł sztuki wywiezionych na tereny strefy amerykańskiej”, udało się
Urbanowiczowi wrócić do Austrii z prawem do przeszukiwania magazynów i skrytek.
Na miejscu Urbanowicz zapisał: „Wartownik amerykański otwiera nam drzwi do
parterowej sali w wieży. W półmroku rozróżniam sterty zwalonych książek. [...]
Biała i niebieska emalia Limoges. Na odwrocie numer inwentarzowy Gołuchowa.
Dostrzegam wśród papierów wielką pieczęć woskową. To oryginał Unii
Polsko-Litewskiej, 1501, w Mielniku sporządzony”. W innym miejscu
zanotuje: „Podnoszę pierwszy papier z brzegu, dostrzegam tak
charakterystyczne pismo i rysunki piórkowe Cypriana Norwida. Patrzę na
zniszczony fortepian z połowy XIX wieku – może to ten, Chopina. Na belkach
krokwi leżą warstwami obrazy.” [Ibidem, s. 339]
Już w pierwszym
zapisie jego dziennika, datowanym 15 września 1945 r., natrafiamy na
„gołuchowski trop”. Urbanowicz notuje: „W sali na parterze, w dziedzińcu, na
wprost wjazdu, znaleziono 3 skrzynie z blachy cynkowej – 2 bez pokryw – 1 z
pokrywą z napisem (G Nr XX-kat. szt. akw.). Skrzynie były zarzucone księgami,
tekami z rycinami; teki z kolekcji Czartoryskich (Pogoń). Rzeczy znaleziono w
skrzyniach, opakowane w gazety francuskie „L’Echo de Paris” z dnia 27.1.1929 z
nazwiskiem adresata: „J. Ośw. Ks. Czartoryska – Kredytowa 12”. W skrzyniach
znaleziono parę starych hełmów (2 wschodnie perskie), monety chińskie, porcelana
pomieszana z metalowymi przedmiotami, figurki z brązu, z porcelany, terakota (Tangara)
częściowo potłuczona, kielich kościelny, pas słucki – zupełnie zniszczony,
tkanina haftowana z herbem Radziwiłłów, inne makaty ręcznie haftowane i szereg
innych drobiazgów i skorup.” [Ibidem, s. 346-347] A to był dopiero początek prac,
które miały doprowadzić ekipę Urbanowicza do niezwykle interesujących odkryć.
Poszukiwanie zabytków, sortowanie i ich spisywanie zajmuje Urbanowiczowi ponad
osiem miesięcy. W tym czasie Polacy zaglądają, gdzie tylko się da, opisują
znaleziska, zbijają skrzynie, które później ładują do wagonów kolejowych, by
wyekspediować je do kraju. Pokonują trudności związane z brakiem desek, gwoździ
oraz słomy – materiałów potrzebnych do zabezpieczenia zabytków. Zwożą do zamku
cenne meble i inne wartościowe przedmioty rozkradzione wcześniej przez
okolicznych mieszkańców, którzy z niechęcią oddają je, choć wiedzą, iż za
ukrywanie grożą kary wojskowo-sądowe. Urbanowicz wspomina, iż w jednym z
baraków, zamieszkałym przez amerykańskich żołnierzy, znajduje XVI-wieczny
gobelin, na którym… powieszono tarczę do rzutek. [Ibidem, s. 344]
Świadczyło to o wielkiej dezynwolturze, z jaką często traktowano cenne
artefakty.
Pobyt w Fischhornie i
okolicznych miejscowościach jest dla Urbanowicza okazją do spotkania niektórych
przynajmniej najważniejszych ludzi odpowiedzialnych za grabież dzieł sztuki z
polskich kolekcji. W willi Bad Ausee przebywa – zatrzymany przez alianckich
oficerów – Kai Mühlmann, który wtedy nie przypominał w czymkolwiek pewnego
siebie, butnego grabieżcy kultury, bezwzględnego wykonawcy poleceń bonzów
hitlerowskich. W „Dzienniku Fischhornu” czytamy: „Jeden z wojskowych
przedstawia mnie jako oficera polskiego starszemu wysokiemu panu ubranemu w
krótkie spodenki tyrolskie. Mühlmann jest wyraźnie zdenerwowany. Częstuję go
papierosami, prowadząc uprzejmą godzinną rozmowę. Po raz pierwszy spotykam
przestępcę wojennego i wynoszę wrażenie pogardy dla uniżoności i tchórzostwa
hitlerowskiego dygnitarza. Mühlmann przedstawia siebie jako naukowca, który
zabezpieczał dzieła sztuki od zagłady. Obwinia nie tylko esesmanów, ale i swego
brata Josefa Mühlmanna. Twierdzi, że nie zna pochodzenia zbiorów w Fischhornie
[…]” [Ibidem, s. 341]
Jak powszechna była to postawa, świadczy zachowanie podobnych „naukowców i
obrońców kultury” w czasie przesłuchań i procesów sądowych oraz ich zeznania
składane przed oficerami i sędziami alianckimi. Historia Mühlmanna i jemu
podobnych pokazuje, jak – używając słów Hannah Arendt – banalnym jest zło, jak
„normalnym” procederem było grabienie cennego mienia należącego do bezbronnych,
uzależnionych ofiar, które nie mogły protestować, gdyż groziło im uwięzienie w
obozie koncentracyjnym lub po prostu śmierć. Ani
u braci Mühlmannów, ani u
Freya (tak jak w przypadku Eichmanna) nie
znajdziemy żadnej diabelskiej czy demonicznej głębi, raczej zło
wynikające z pogardy dla życia ludzkiego i chciwość usprawiedliwiającą wszelkie
niegodziwości.
Ekipa Urbanowicza mozolnie przygotowuje kolejne skrzynie do wywozu z Austrii,
pokonując piętrzące się kłopoty natury technicznej oraz niechęć nie tylko
Niemców i Austriaków. Efekt ich żmudnej pracy jest jednak imponujący. Przez ręce
kilkorga współpracowników porucznika przeszły tysiące artefaktów, które trzeba
było dokładnie obejrzeć, posortować i odpowiednio zapakować. Wiele z cennych
przedmiotów nosiło ślady niewłaściwego przechowywania – po bliższych oględzinach
stwierdzano zawilgocenie, obecność robactwa, poważne uszkodzenia, które często
uniemożliwiały ich naprawę. Urbanowicz: „[…] szereg nowszych obrazów
znaleziono zrzucone bez ładu, jeden na drugi, niszczące się wzajemnie, część bez
ram. Zauważono przy tym w skrzyniach z książkami świeże ślady myszy. Zażądano
zaraz od władz amerykańskich środków trujących na myszy i robactwo […]”
[Ibidem, s. 341]
Grzegorz Byszewski i Marek Kozubal w artykule „Tajemnice zamku Fischhorn”
piszą, iż „z Salzburga do Warszawy dzięki Urbanowiczowi przyjechało 12
wagonów odzyskanych dzieł kultury i sztuki. W transporcie było m.in. 351 skrzyń
książek; 65 skrzyń archiwów; 154 sztuki mebli; 408 obrazów […]; 68 dywanów; 43
rzeźby; 275 sztuk porcelany. W rok później Polska Misja Restytucyjna w Austrii
odnalazła w Linzu koło Salzburga kolejnych 29 płócien […]. Rychło okazało się
jednak, że to tylko część zbiorów z zamku Fischhorn. Inne zaczęły krążyć po
całym świecie”. [G. Byszewski, M. Kozubal, Tajemnice zamku Fischhorn.
http://www.rp.pl/artykul/1087181-Tajemnice-zamku-Fischhorn.html]
No właśnie. To, co
wróciło do Polski, stanowi tylko część dóbr, które przechowywano w zamku
Fischhorn. Inne od czasu do czasu wypływać będą przy okazji najróżniejszych
aukcji w USA, Austrii, Szwajcarii, Niemczech, a
nawet w Ameryce Południowej. Dzisiejsi właściciele tłumaczą się bardzo
często, iż weszli w posiadanie tych przedmiotów w dobrej wierze, bez wiedzy o
ich prawdziwej proweniencji, co zdecydowanie utrudnia restytucję do kraju
pochodzenia. Ciekawą informację na ten temat znajdujemy we wspomnieniach
porucznika Urbanowicza: „Praca nasza nie ogranicza się do zabezpieczania
zabytków jedynie na zamku. Wiedzieliśmy z szeregu zeznań burmistrza i
mieszkańców, iż przed końcem wojny, w maju, esesmani otworzyli magazyny i zamek
rabując sami i pozwalając mieszkańcom na zabieranie przede wszystkim żywności i
odzieży […] Mieliśmy również informację, iż przebywający tu w czerwcu 1945 r.
pułkownik amerykański do spółki z pewną damą polskiego pochodzenia wysłali parę
skrzyń cennych przedmiotów do Paryża. Sprawa ta stale mnie niepokoiła. Sattgast
[kapitan armii amerykańskiej, współpracownik Urbanowicza] przeprowadzał
na swoją rękę badania, w ich wyniku poradził mi, abym sprawy tego transportu nie
stawiał zbyt ostro, bo zaplątane są w nią takie osoby, które mogłyby
uniemożliwić w ogóle dalszą pracę rewindykacyjną w Austrii” [[B.T.
Urbanowicz, Dziennik… op. cit., s. 343]
Podsumujmy. Dzięki Urbanowiczowi powróciło z Fischhornu do Polski wiele dzieł ze
zbiorów Izabeli i Jana Działyńskich oraz Ordynacji Czartoryskich. Według jego
zapisków 24 kwietnia 1946 r. znalazło się w Polsce m.in.: 10 albumów z rycinami,
2 cenne obrazy, 24 flamandzkie gobeliny, część warszawska przedmiotów
wykopaliskowych greckich, etruskich i italskich, 17 pasów słuckich, a także
wiele cennych elementów uzbrojenia i wyposażenia rycerstwa, rzędów końskich,
drogocenne tkaniny, meble i wyposażenie wnętrz zamkowych.
[Ibidem, s. 378-382] Nie oznacza to, iż wróciły one
wszystkie do Gołuchowa. „Uratowane z wojennego pogromu gołuchowskie dzieła
sztuki – pisze Róża Kąsinowska – nie powróciły do Wielkopolski, lecz
zatrzymane w Warszawie, wcielone zostały do zbiorów Muzeum Narodowego”.
[R. Kąsinowska, Gołuchów… op.cit., s. 397] O
tym jednak powiemy więcej w innym miejscu.
[Idź
wstecz] [Idź
dalej]
|