Copyright © 2019 jamlew1 & Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne. All rights reserved.

 

Home Trzy spotkania Przed burzą Grabież  Perła Wielkopolski Wędrówka Skrytka w Fischhornie
Dama na aukcji... Prof. Lorentz jedzie do Moskwy Muzeum (częściowo) utracone, cz. 1 Muzeum (częściowo) utracone, cz. 2 Zakończenie

 

 

PLESZEWSKIE TOWARZYSTWO KULTURALNE

ul. POZNAŃSKA 34

63-300 Pleszew

 

 

 

Niemcy pielęgnują polską sztukę

(z prasy podziemnej)

 


 

1943, luty, Warszawa.

 Nowa legalizacja grabieży dzieł sztuki w Polsce

 W pierwszym roku okupacji ad hoc stworzona komisja niemiecka pod prze­wodnictwem „pełnomocnika specjalnego" dewastowała muzea i co cenniejsze zbiory prywatne, wywożąc zrabowane dzieła sztuki „celem zabezpieczenia" bądź przyozdobienia reprezentacyjnych gmachów niemieckich na terenie GG, bądź na składy lub w nieznanym kierunku. Ostatnio zmieniła się terminologia; „zabezpieczenie" zamieniono na „pielęgnowanie", jakby dla większej ironii jawnej grabieży i pogwałcenia warunków konwencji haskiej. Rozporządzeniem z dnia 27 VII 1942 r. przekształcono Urząd Pełnomocnika Specjalnego do dokonania spisu i zabezpieczenia dzieł sztuki w „urząd pielęgnowania sztuki dawnej" o szero­kich kompetencjach i przewidzianej możliwości dysponowania finansowego posiadanymi dziełami sztuki jedynie z sankcją Wydziału Finansów i Gospodarstwa w Zarządzie GG („Verordnungsblatt" nr 62 z r. 1942). Stwarza to oczywiście większy jeszcze chaos przy poszukiwaniu zagrabionego mienia.

 

[„Przegląd Spraw Kultury” 1943, nr 1, luty.]

 

[Cyt. za: Walka o dobra kultury. Warszawa 1939-1945. Tom II. Księga zbiorowa pod red. S. Lorentza. Warszawa 1970, s. 505]

 

 


Rozdział V


Wędrówka

Jest lato 1940 r. Pierwsze okupacyjne lato już nie w Wielkopolsce, lecz w Kraju Warty (Warthegau), terytorium Polski bezpośrednio wcielonym do III Rzeszy. Od listopada 1939 r. jego namiestnikiem jest Artur Greiser, postać – nawet jak na standardy nazistowskie – wyjątkowo odrażająca, bo odpowiedzialna za brutalną germanizację podległych mu terenów, eksterminację zarówno ludności polskiej jak również żydowskiej, indywidualne i zbiorowe mordy, ale także nieograniczoną wręcz grabież własności prywatnej i publicznej, w tym dóbr kulturalnych. Greiser kradł cenne dzieła sztuki znajdujące się w pałacach i dworach wielkopolskich na zlecenie Berlina, kradł także dla siebie w celu wyposażenia budowanej za  państwowe pieniądze willi w Jeziorach nad Jeziorem Góreckim („greiserówka”).  Przywłaszczył sobie także obiekty muzealne z kórnickiego zamku, by wyposażyć rezydencję w Ludwikowie pod Poznaniem. Warto w tym miejscu powiedzieć, iż Greiser miał do osobistej dyspozycji wiele innych obiektów dworskich i pałacowych w całej Wielkopolsce, m.in. pałace w Lubostroniu, Czerniejewie, Objezierzu i Długiem Starem w powiecie leszczyńskim. Za każdym razem scenariusz był taki sam – część cennych zbiorów przechwytywał Urząd Generalnego Powiernika ds. Zabezpieczania Niemieckich Dóbr Kultury na Wschodnich Ziemiach Przyłączonych (choć często grabione zabytki nie miały nic wspólnego z kulturą niemiecką), inne pozostały w rękach namiestnika, który chętnie w pańskim geście obdarowywał nimi rodzinę, licznych znajomych czy też na przykład oficerów Wermachtu stacjonujących w regionie. Gros zabytków kultury i sztuki przeznaczono na wyposażenie zamku w Poznaniu, który miał stać się godną siedzibą przyszłego „króla Wielkopolski”. Greiser myślał o sobie i swojej misji w sposób megalomański, o czym świadczy fakt, iż przejęcie przez niego władzy odbyło się w iście królewskim stylu w sali tronowej zamku cesarskiego w Poznaniu. [O namiestniku Kraju Warty i jego roli w grabieży ziemiańskich dóbr kultury pisze obszernie Agnieszka Łuczak w znakomitej książce „Utracone decorum” wydanej przez IPN w 2011 r.]

               Popełniłby błąd ten, kto całą winę za grabież dóbr kultury chciał złożyć na karb działalności namiestnika Greisera, zapominając lub pomijając rolę, jaką w tym procederze pełniły niemieckie instytucje i hitlerowscy dygnitarze. Na marginesie trzeba zauważyć, iż bardzo często obwinieni wykorzystywali tuż po zakończeniu wojny dla usprawiedliwienia swych własnych niegodziwych czynów argument podległości zwierzchnikom i koniecznością wykonywania rozkazów. W tym miejscu powiedzmy, że wielkie zasługi dla „zabezpieczania dóbr kulturalnych” w Warthegau miały: wspomniany wcześniej Urząd Generalnego Powiernika z prof. dr. Hansem Schleifem i jego następcą dr. Ernstem Petersenem; Komisja ds. Ochrony Sztuki kierowana przez dr (?) Köhne; urząd Okręgowego Konserwatora Zabytków z Heinzem Johannesem na czele; Instytut Historii Sztuki Uniwersytetu Rzeszy w Poznaniu stworzony przez prof. Karla-Heinza Clasena; wreszcie Muzeum im. Cesarza Fryderyka w Poznaniu z jego dyrektorem Siegfriedem Rühle. Wszystkie te instytucje i ich przedstawiciele, znani nam z imienia i nazwiska, przyczynili się do grabieży również zbiorów Czartoryskich z Gołuchowa. [A. Łuczak, Utracone decorum. Warszawa-Poznań 2011, s. 165-248]

Jak powiedziano już wcześniej, gołuchowski zamek jest obiektem stałej kontroli władz niemieckich i zainteresowania rabusiów dzieł sztuki, którzy dumnie noszą tytuły niemieckich uniwersytetów. W rzeczywistości realizują oni barbarzyński plan grabieży dzieł sztuki znajdujących się na podbitych terenach. 21 lipca zapada decyzja o zamknięciu Muzeum w Gołuchowie, „urzędowym zabezpieczeniu”  i przewiezieniu cennego zbioru do Poznania. Dyrektor Ruhle zleca firmie transportowej Hartwig zapakowanie cennych eksponatów i przewiezienie ich na tereny Targów Poznańskich, gdzie leżeć będą blisko rok w dawnym pawilonie polsko-amerykańskim.

Taki sposób przechowywania wspaniałej kolekcji nie był dla niej najlepszy, dlatego też Niemcy postanowili przenieść ją do poznańskiej katedry, ale i tam nie poleżała ona zbyt długo z powodu konieczności przeprowadzenia prac konserwatorskich. Wykonano je w 1942 r. na terenie Museum in Posen pod czujnym okiem dr. Ruhle, a następnie ponownie zapakowano i przewieziono do magazynów znajdujących się w schronach niedaleko Międzyrzecza (Meseritz) i Sulęcina (Zielenzig) – niemieckie Ostwall albo Festungsfront im Oder-Warthe Bogen. W bunkrach tych znalazły się m in. wszystkie wazy starożytne – greckie, italskie, egipskie, cypryjskie, etruskie i rzymskie, z wyjątkiem naczyń ukrywanych przez Ludwikę Czartoryską na Kredytowej 12 w Warszawie. Mimo iż dr Ruhle starał się utrzymać integralność kolekcji gołuchowskiej (powoływał się w tym celu na odpowiednie zapisy w statucie Ordynacji Gołuchowskiej), wraz z upływem wojny i okupacji stawał się coraz bardziej bezradny wobec nieograniczonych apetytów kolejnych chciwych grabieżców kultury. Podejrzewa się, iż wiele cennych dzieł sztuki ukradł podwładny Göringa dr Schleif, a przywłaszczone przez niego artefakty sprzedawano później w berlińskim antykwariacie jego ojca. O zabytki z kolekcji Działyńskich i Czartoryskich walczyli nie tylko prywatni łowcy skarbów, ale także państwowe muzea m.in. w Berlinie czy Dreźnie.

 

Foto: Międzyrzecki Rejon Umocniony (niemieckie Ostwall albo Festungsfront im Oder-Warthe Bogen).

Źródło: https://pl.tripadvisor.com

Jak już wcześniej powiedziano, to właśnie Schleif wpadł na trop wywiezionej w maju 1939 r. części kolekcji gołuchowskiej. Poinformowawszy swoich przełożonych  o tym, iż Niemcy przejęli do tej pory tylko fragment zbiorów Ordynacji Czartoryskich z Gołuchowa, uruchomił całą procedurę mającą na celu ich przechwycenie. Już w 1940 r. władze okupacyjne wystosowały list do Ludwiki Czartoryskiej z żądaniem wydania ukrywanych przez nią dzieł sztuki. Księżna gra na zwłokę, a list pozostaje początkowo bez odpowiedzi, co świadczy o dużej odwadze opiekunki Ordynacji, ale także silnej pozycji jej rodziny na arenie międzynarodowej. Nie może ona jednak przez dłuższy czas stawać okoniem i burzyć planów hitlerowców, tym bardziej iż w coraz bardziej natarczywy sposób wywierają oni nacisk na familię Czartoryskich.

Monika Kuhnke w tekście zatytułowanym „Dworzanin i dama Jana Mostaerta. Historia dwóch obrazów ze zbiorów Muzeum w Gołuchowie tak rekonstruuje kolejne wydarzenia: „[…] około połowy 1940 r. księżna Czartoryska po raz pierwszy została pisemnie poproszona o wskazanie miejsca przechowywania ewakuowanych zbiorów. I to w sposób nader uprzejmy. Nie bez przyczyny. Trzy lata wcześniej jej syn Augustyn poślubił Marię de los Dolores ks. de Bourbon-Sicilie, infantkę hiszpańską, a Hitlerowi wówczas bardzo zależało na poparciu Madrytu. Mogła więc Maria Ludwika pozwolić sobie na udzielanie wymijających odpowiedzi. Te spowodowały intensywną, nerwową wymianę korespondencji między władzami ziem włączonych do Rzeszy (Warthegau), na terenie których znalazł się Gołuchów, a władzami Generalnego Gubernatorstwa (GG) w Warszawie i Krakowie. Wreszcie dr Kajetan Mühlmann, pełnomocnik ds. zabezpieczania dóbr kultury w GG, wydał dr. Alfredowi Schellenbergowi (szefowi muzeów dystryktu warszawskiego) polecenie złożenia wizyty księżnej. Mühlmann był bardzo zainteresowany zbiorami, tyle że nie w celu wydania ich do Poznania, czego żądały tamtejsze władze. To była zbyt cenna kolekcja.” [„Muzealnictwo” 2006, nr 47, s. 196-206]

Mijają kolejne miesiące. Trwa nadal przepychanka pomiędzy Poznaniem i Warszawą. Rodzina Czartoryskich żyje w niepewności o przyszłość zbiorów, ale nadal twardo broni swej własności ani myśli ujawniać miejsca ich ukrycia. Monika Kuhnke: „Późną jesienią 1941 r. Schellenberg udał się na Kredytową 12. Zażądał wskazania miejsca ukrycia zbiorów. Groził księżnej przesłuchaniem przez Gestapo. W razie odmowy – miał powiedzieć − będzie Pani mówiła nie ze mną i nie tutaj. Księżna Czartoryska poprosiła o zwłokę, po czym skontaktowała się ze swoim adwokatem. Ten aż nadto dosłownie poinformował ją jakie mogą być konsekwencje ewentualnej odmowy. Prawdopodobnie wówczas nawiązała kontakt ze Stanisławem Lorentzem, dyrektorem Muzeum Narodowego. Lorentz zasugerował przewiezienie zbiorów do gmachu muzeum i złożenie w depozyt. Tylko to mogło, jego zdaniem, jeśli nie uniemożliwić, to na pewno opóźnić ich wywóz do Rzeszy. Księżna Czartoryska propozycję zaakceptowała i przekazała swoje stanowisko Schellenbergowi. Niemiec złożył odpowiedni raport w Krakowie i otrzymał polecenie przesłania tam całych zdeponowanych zbiorów, ale po uprzednim sporządzeniu w Warszawie dokładnych spisów. Piwnice zostały odmurowane 2 grudnia 1941 roku. Następnego dnia Schellenberg pojawił się przy Kredytowej 12. Osobiście zdjął ze ścian 8 „gołuchowskich” obrazów i zawiózł je do muzeum. W kolejnych dwóch transportach znalazły się skrzynie i rulony. W muzeum całość przetransportowano do sali na I piętrze. Tam złożono także wspomniane obrazy”. [M. Kuhnke, Dworzanin…, op. cit., s. 200]

W czasie gdy chowano w magazynach Muzeum Narodowego w Warszawie cenną kolekcję  Czartoryskich, a pomiędzy urzędnikami niemieckimi wędrowały kolejne pisma z petycjami, wezwaniami i postulatami, o gołuchowskim zamku zupełnie zapomniano. Przestano zajmować się jego stanem, uznając, iż nie warto troszczyć się o dorobek wrogiego państwa i narodu. Po wywiezieniu dzieł sztuki w 1940 r. – pisze Danuta Marek – w zamku zorganizowano magazyny niemieckiej odzieży wojskowej. Z każdym rokiem sale siedziby Izabeli są coraz bardziej zdewastowane, przypominają raczej to, co zobaczyła księżniczka w momencie pierwszej wizyty w Gołuchowie, niż efekt jej wieloletniej pracy.

O ile od jesieni 1939 r. do połowy 1943 r. Niemcy mogli czuć się bezpieczni w Kraju Warty i względnie bezpieczni w Generalnym Gubernatorstwie, a także spokojni o los swych wielkich zbiorów, o tyle już wydarzenia z frontu wschodniego pokazywały, iż należy przedsięwziąć daleko zakrojoną akcję ich zabezpieczenia oraz wywozu w spokojniejsze regiony Rzeszy. Hitlerowcy wybrali kierunek południowo-wschodni, przede wszystkim Dolny Śląsk, Saksonię i Alpy austriackie, tereny przez dłuższy czas niedostępne dla samolotów alianckich, znane z wielu sztolni pokopalnianych, kompleksów podziemnych magazynów i fabryk, zamków o całej sieci katakumb, gdzie można było przez długie okresy przechowywać zrabowane dobra kultury. Mimo powtarzanych przy każdej okazji zaklęć o wielkości i niezwyciężonej sile armii niemieckiej, pojawiających się w filmowych i prasowych materiałach propagandowych, przywódcy III Rzeszy zdawali sobie sprawę z tego, iż zwycięstwo w wojnie z Rosjanami wymyka im się z rąk. W związku z tym czas był już najwyższy na ukrycie w kopalniach, bunkrach i zamkach dzieł z kolekcji Czartoryskich, Branickich czy Działyńskich.

 

Foto: Budynek Muzeum Narodowego we Warszawie, 1938. W czasie II wojny światowej przechowywano tu część kolekcji gołuchowskiej.

Źródło: wikipedia.pl

1 sierpnia 1944 r. w Warszawie wybuchło powstanie, które przeszło do historii jako jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w historii Polski, najtragiczniejsze z powstań narodowych. Kilkadziesiąt tysięcy słabo uzbrojonych młodych ludzi toczyło nierówny bój z wojskami niemieckimi krwawo tłumiącymi powstańczy zryw. W ciągu 63 dni zginęło blisko 18 tys. żołnierzy, zamordowano 200 tys. cywilnych mieszkańców, zniszczono całe kwartały miasta. Walcząc z powstańcami, Niemcy dokonywali również grabieży wszystkiego tego, co miało jakąkolwiek wartość. Wśród grabionych rzeczy były kosztowności, ozdobne naczynia oraz zabytki o wielkiej wartości artystycznej. We wspomnieniach mieszkańców, ale także samych żołnierzy niemieckich, często można znaleźć relacje o zdejmowaniu ze ścian cennych obrazów, wyrywaniu ich lub wycinaniu z ram, pakowaniu do toreb precjozów, także książek, zbiorów numizmatycznych, zabytkowej broni. Wyćwiczeni w procederze grabieżczym zwykli żołnierze oraz wyspecjalizowane w swej profesji całe komanda przeczesywały ulica po ulicy, wyłuskując dobra kultury, które później przewożono na Zachód.

Pierwszym etapem była Świdnica (niem. Schweidnitz), wielki punkt przeładunkowy, w którym decydowano o dalszej drodze cennych transportów. Monika Kuhnke:Zbiory gołuchowskie udało się w większej części (nie licząc „prywatnych” kradzieży dokonywanych przez żołnierzy niemieckich) zatrzymać do momentu wybuchu powstania warszawskiego. Wówczas dopiero rozpoczęło się niszczenie i wymykający spod wszelkiej kontroli tzw. dziki rabunek tego, co w muzeum pozostało. W dniu 9 października 1944 r. większość dzieł z Gołuchowa spakowano i na rozkaz SS-Sturmbanführera Benno von Arenta wywieziono z Warszawy do zamku Fischhorn na terenie Austrii.” [M. Kuhnke, Dworzanin…, op. cit., s. 201]

Hale Targów Poznańskich, katedra poznańska, bunkry koło Międzyrzecza i Sulęcina, piwnice kamienicy Czartoryskich przy Kredytowej w Warszawie, magazyny Muzeum Narodowego, wreszcie zamek Fischhorn to miejsca przechowywania kolekcji gołuchowskiej, a jednocześnie punkty na wielkiej mapie grabieży dóbr kultury zgromadzonych przez obywateli polskich do 1939 r. Tylko staranne prześledzenie tej mapy uświadomić może skalę strat, jakie ponieśliśmy w czasie wojny i okupacji. Jan Pruszyński, autor fundamentalnej monografii „Dziedzictwo kultury Polski, jego straty i ochrona prawna” (2001), oszacuje je na blisko 30 mld obecnych dolarów (tzn. 120 mld zł). Za tę kwotę moglibyśmy wybudować dziś niejeden obiekt przemysłowy.

Wojciech Kowalski pisze w artykule poświęconym restytucji dóbr kultury polskiej utraconych w czasie II wojny światowej, iż „mimo ogromnych zniszczeń i braku dokumentacji powojenne statystyki podawały liczbę około 500000 utraconych dóbr kultury. Prowadzona od 1992 r. szczegółowa inwentaryzacja strat pozwoliła umieścić w komputerowej bazie danych ówczesnego Ministerstwa Kultury i Sztuki informacje o ponad 60000 obiektach zaginionych na terenie obecnej Polski, z których dokumentację fotograficzną posiadało jednak tylko niewiele ponad 10000 przedmiotów. Z punktu widzenia rodzaju dzieł sztuki można podać, że w liczbach tych kryje się, między innymi prawie 13000 obrazów, około 8700 rycin i rysunków, ponad 4000 obiektów złotniczych, 3500 rzeźb oraz 4500 mebli i innych wyrobów drewnianych. Jeżeli natomiast chodzi o poszkodowane instytucje, to w ramach danych zbiorczych straty muzeów wynoszą nie mniej niż 26300 obiektów, związków wyznaniowych 14600, a osób prywatnych 11500 obiektów.” [W. Kowalski, Restytucja dóbr kultury utraconych przez Polskę w okresie II wojny światowej jako element polskiej polityki zagranicznej realizowanej przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w latach 1999-2009. [w:] W. Kowalski, M.Kuhnke, ZAGRABIONE – ODZYSKANE. Działalność Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP w zakresie restytucji dóbr kultury utraconych przez Polskę w okresie II wojny światowej. Warszawa 2011, s. 9]

Szacunki Pruszyńskiego i Kowalskiego robią ogromne wrażenie. Zszokowani będziemy jeszcze bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, iż dotyczą one tylko tego, co skradzione, zniszczone lub wywiezione zostało z dawnych terenów leżących na zachód od tzw. linii Curzona, nie obejmują natomiast zniszczeń i grabieży dokonywanych przez sowiecką Rosję zarówno po 1939 r., jak i w czasie ofensywy Armii Czerwonej z lat 1944 – 1945. Jeśli nawet ktoś próbował obliczyć, ile straciliśmy na wschodzie, jego szacunki pozostaną mało wiarygodne bez wglądu do dokumentacji radzieckiej. A tę zamknięto w sowieckich archiwach i nie jest udostępniana badaczom – historykom i muzealnikom. Biorąc pod uwagę współczesną politykę państwa rosyjskiego, można być pewnym, iż nieprędko owe archiwa zostaną otwarte.

 

 [Idź wstecz]  [Idź dalej]


   

Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne

Copyright © 2012-2019 Pleszewskie Towarzystwo Kulturalne. All rights reserved.

Pomysł i wykonanie Janusz M. Lewandowski