|
PLESZEWSKIE
TOWARZYSTWO KULTURALNE
ul.
POZNAŃSKA 34
63-300
Pleszew
|
|
|
|
|
|
|
Niemcy
„pielęgnują”
polską sztukę
(z prasy podziemnej)
1943, luty,
Warszawa.
Nowa
legalizacja grabieży dzieł sztuki w Polsce
W pierwszym
roku okupacji
ad hoc
stworzona
komisja niemiecka pod przewodnictwem „pełnomocnika specjalnego" dewastowała
muzea i co cenniejsze zbiory prywatne, wywożąc zrabowane dzieła sztuki „celem
zabezpieczenia" bądź przyozdobienia reprezentacyjnych gmachów niemieckich na
terenie GG, bądź na składy lub w nieznanym kierunku. Ostatnio zmieniła się
terminologia; „zabezpieczenie" zamieniono na „pielęgnowanie", jakby dla większej
ironii jawnej grabieży i pogwałcenia warunków konwencji haskiej. Rozporządzeniem
z dnia 27 VII 1942 r. przekształcono Urząd Pełnomocnika Specjalnego do dokonania
spisu i zabezpieczenia dzieł sztuki w „urząd pielęgnowania sztuki dawnej" o
szerokich kompetencjach i przewidzianej możliwości dysponowania finansowego
posiadanymi dziełami sztuki jedynie z sankcją Wydziału Finansów i Gospodarstwa w
Zarządzie GG („Verordnungsblatt" nr 62 z r. 1942). Stwarza to oczywiście większy
jeszcze chaos przy poszukiwaniu zagrabionego mienia.
[„Przegląd Spraw Kultury” 1943, nr 1, luty.]
[Cyt. za: Walka o dobra kultury. Warszawa 1939-1945. Tom II.
Księga zbiorowa pod red. S. Lorentza. Warszawa 1970, s. 505]
Rozdział V
Wędrówka
Jest lato 1940 r.
Pierwsze okupacyjne lato już nie w Wielkopolsce, lecz w Kraju Warty (Warthegau),
terytorium Polski bezpośrednio wcielonym do III Rzeszy. Od listopada 1939 r.
jego namiestnikiem jest Artur Greiser, postać – nawet jak na standardy
nazistowskie – wyjątkowo odrażająca, bo odpowiedzialna za brutalną germanizację
podległych mu terenów, eksterminację zarówno ludności polskiej jak również
żydowskiej, indywidualne i zbiorowe mordy, ale także nieograniczoną wręcz
grabież własności prywatnej i publicznej, w tym dóbr kulturalnych. Greiser kradł
cenne dzieła sztuki znajdujące się w pałacach i dworach wielkopolskich na
zlecenie Berlina, kradł także dla siebie w celu wyposażenia budowanej za
państwowe pieniądze willi w Jeziorach nad Jeziorem Góreckim („greiserówka”).
Przywłaszczył sobie także obiekty muzealne z kórnickiego zamku, by wyposażyć
rezydencję w Ludwikowie pod Poznaniem. Warto w tym miejscu powiedzieć, iż
Greiser miał do osobistej dyspozycji wiele innych obiektów dworskich i
pałacowych w całej Wielkopolsce, m.in. pałace w Lubostroniu, Czerniejewie,
Objezierzu i Długiem Starem w powiecie leszczyńskim. Za każdym razem scenariusz
był taki sam – część cennych zbiorów przechwytywał Urząd Generalnego Powiernika
ds. Zabezpieczania Niemieckich Dóbr Kultury na Wschodnich Ziemiach Przyłączonych
(choć często grabione zabytki nie miały nic wspólnego z kulturą niemiecką), inne
pozostały w rękach namiestnika, który chętnie w pańskim geście obdarowywał nimi
rodzinę, licznych znajomych czy też na przykład oficerów Wermachtu
stacjonujących w regionie. Gros zabytków kultury i sztuki przeznaczono na
wyposażenie zamku w Poznaniu, który miał stać się godną siedzibą przyszłego
„króla Wielkopolski”. Greiser myślał o sobie i swojej misji w sposób
megalomański, o czym świadczy fakt, iż przejęcie przez niego władzy odbyło się w
iście królewskim stylu w sali tronowej zamku cesarskiego w Poznaniu. [O
namiestniku Kraju Warty i jego roli w grabieży ziemiańskich dóbr kultury pisze
obszernie Agnieszka Łuczak w znakomitej książce „Utracone decorum” wydanej przez
IPN w 2011 r.]
Popełniłby błąd ten, kto całą winę za grabież dóbr
kultury chciał złożyć na karb działalności namiestnika Greisera, zapominając lub
pomijając rolę, jaką w tym procederze pełniły niemieckie instytucje i
hitlerowscy dygnitarze. Na marginesie trzeba zauważyć, iż bardzo często
obwinieni wykorzystywali tuż po zakończeniu wojny dla usprawiedliwienia swych
własnych niegodziwych czynów argument podległości zwierzchnikom i koniecznością
wykonywania rozkazów. W tym miejscu powiedzmy, że wielkie zasługi dla
„zabezpieczania dóbr kulturalnych” w Warthegau miały: wspomniany wcześniej Urząd
Generalnego Powiernika z prof. dr. Hansem Schleifem i jego następcą dr. Ernstem
Petersenem; Komisja ds. Ochrony Sztuki kierowana przez dr (?) Köhne; urząd
Okręgowego Konserwatora Zabytków z Heinzem Johannesem na czele; Instytut
Historii Sztuki Uniwersytetu Rzeszy w Poznaniu stworzony przez prof.
Karla-Heinza Clasena; wreszcie Muzeum im. Cesarza Fryderyka w Poznaniu z jego
dyrektorem Siegfriedem Rühle. Wszystkie te instytucje i ich przedstawiciele,
znani nam z imienia i nazwiska, przyczynili się do grabieży również zbiorów
Czartoryskich z Gołuchowa. [A. Łuczak, Utracone decorum. Warszawa-Poznań 2011,
s. 165-248]
Jak powiedziano już
wcześniej, gołuchowski zamek jest obiektem stałej kontroli władz niemieckich i
zainteresowania rabusiów dzieł sztuki, którzy dumnie noszą tytuły niemieckich
uniwersytetów. W rzeczywistości realizują oni barbarzyński plan grabieży dzieł
sztuki znajdujących się na podbitych terenach. 21 lipca zapada decyzja o
zamknięciu Muzeum w Gołuchowie, „urzędowym zabezpieczeniu” i przewiezieniu
cennego zbioru do Poznania. Dyrektor Ruhle zleca firmie transportowej Hartwig
zapakowanie cennych eksponatów i przewiezienie ich na tereny Targów Poznańskich,
gdzie leżeć będą blisko rok w dawnym pawilonie polsko-amerykańskim.
Taki
sposób przechowywania wspaniałej kolekcji nie był dla niej najlepszy, dlatego
też Niemcy postanowili przenieść ją do poznańskiej katedry, ale i tam nie
poleżała ona zbyt długo z powodu konieczności przeprowadzenia prac
konserwatorskich. Wykonano je w 1942 r. na terenie
Museum in Posen pod czujnym okiem dr. Ruhle, a
następnie ponownie zapakowano i przewieziono do magazynów znajdujących się w
schronach niedaleko Międzyrzecza (Meseritz) i Sulęcina (Zielenzig)
– niemieckie Ostwall albo Festungsfront
im Oder-Warthe Bogen. W bunkrach tych znalazły się m in. wszystkie wazy
starożytne – greckie, italskie, egipskie, cypryjskie, etruskie i rzymskie, z
wyjątkiem naczyń ukrywanych przez Ludwikę Czartoryską na Kredytowej 12 w
Warszawie. Mimo iż dr Ruhle starał się utrzymać integralność kolekcji
gołuchowskiej (powoływał się w tym celu na odpowiednie zapisy w statucie
Ordynacji Gołuchowskiej), wraz z upływem wojny i okupacji stawał się coraz
bardziej bezradny wobec nieograniczonych apetytów kolejnych chciwych grabieżców
kultury. Podejrzewa się, iż wiele cennych dzieł sztuki ukradł podwładny Göringa
dr Schleif, a przywłaszczone przez niego artefakty sprzedawano później w
berlińskim antykwariacie jego ojca. O zabytki z kolekcji Działyńskich i
Czartoryskich walczyli nie tylko prywatni łowcy skarbów, ale także państwowe
muzea m.in. w Berlinie czy Dreźnie.
Foto:
Międzyrzecki Rejon Umocniony (niemieckie Ostwall albo Festungsfront
im Oder-Warthe Bogen).
Źródło: https://pl.tripadvisor.com
Jak już wcześniej
powiedziano, to właśnie Schleif wpadł na trop wywiezionej w maju 1939 r. części
kolekcji gołuchowskiej. Poinformowawszy swoich przełożonych o tym, iż Niemcy
przejęli do tej pory tylko fragment zbiorów Ordynacji Czartoryskich z Gołuchowa,
uruchomił całą procedurę mającą na celu ich przechwycenie. Już w 1940 r. władze
okupacyjne wystosowały list do Ludwiki Czartoryskiej z żądaniem wydania
ukrywanych przez nią dzieł sztuki. Księżna gra na zwłokę, a list pozostaje
początkowo bez odpowiedzi, co świadczy o dużej odwadze opiekunki Ordynacji, ale
także silnej pozycji jej rodziny na arenie międzynarodowej. Nie może ona jednak
przez dłuższy czas stawać okoniem i burzyć planów hitlerowców, tym bardziej iż w
coraz bardziej natarczywy sposób wywierają oni nacisk na familię Czartoryskich.
Monika Kuhnke w tekście zatytułowanym „Dworzanin i dama Jana Mostaerta.
Historia dwóch obrazów ze zbiorów Muzeum w Gołuchowie” tak
rekonstruuje kolejne wydarzenia: „[…] około połowy 1940 r. księżna
Czartoryska po raz pierwszy została pisemnie poproszona o wskazanie miejsca
przechowywania ewakuowanych zbiorów. I to w sposób nader uprzejmy. Nie bez
przyczyny. Trzy lata wcześniej jej syn Augustyn poślubił Marię de los Dolores
ks. de Bourbon-Sicilie, infantkę hiszpańską, a Hitlerowi wówczas bardzo zależało
na poparciu Madrytu. Mogła więc Maria Ludwika pozwolić sobie na udzielanie
wymijających odpowiedzi. Te spowodowały intensywną, nerwową wymianę
korespondencji między władzami ziem włączonych do Rzeszy (Warthegau), na terenie
których znalazł się Gołuchów, a władzami Generalnego Gubernatorstwa (GG) w
Warszawie i Krakowie. Wreszcie dr Kajetan Mühlmann, pełnomocnik ds.
zabezpieczania dóbr kultury w GG, wydał dr. Alfredowi Schellenbergowi (szefowi
muzeów dystryktu warszawskiego) polecenie złożenia wizyty księżnej. Mühlmann był
bardzo zainteresowany zbiorami, tyle że nie w celu wydania ich do Poznania,
czego żądały tamtejsze władze. To była zbyt cenna kolekcja.”
[„Muzealnictwo” 2006, nr 47, s. 196-206]
Mijają kolejne miesiące. Trwa nadal przepychanka pomiędzy Poznaniem i Warszawą.
Rodzina Czartoryskich żyje w niepewności o przyszłość zbiorów, ale nadal twardo
broni swej własności ani myśli ujawniać miejsca ich ukrycia. Monika Kuhnke:
„Późną jesienią 1941 r. Schellenberg udał się na Kredytową 12. Zażądał wskazania
miejsca ukrycia zbiorów. Groził księżnej przesłuchaniem przez Gestapo. W razie
odmowy – miał powiedzieć − będzie Pani mówiła nie ze mną i nie tutaj. Księżna
Czartoryska poprosiła o zwłokę, po czym skontaktowała się ze swoim adwokatem.
Ten aż nadto dosłownie poinformował ją jakie mogą być konsekwencje ewentualnej
odmowy. Prawdopodobnie wówczas nawiązała kontakt ze Stanisławem Lorentzem,
dyrektorem Muzeum Narodowego. Lorentz zasugerował przewiezienie zbiorów do
gmachu muzeum i złożenie w depozyt. Tylko to mogło, jego zdaniem, jeśli nie
uniemożliwić, to na pewno opóźnić ich wywóz do Rzeszy. Księżna Czartoryska
propozycję zaakceptowała i przekazała swoje stanowisko Schellenbergowi. Niemiec
złożył odpowiedni raport w Krakowie i otrzymał polecenie przesłania tam całych
zdeponowanych zbiorów, ale po uprzednim sporządzeniu w Warszawie dokładnych
spisów. Piwnice zostały odmurowane 2 grudnia 1941 roku. Następnego dnia
Schellenberg pojawił się przy Kredytowej 12. Osobiście zdjął ze ścian 8
„gołuchowskich” obrazów i zawiózł je do muzeum. W kolejnych dwóch transportach
znalazły się skrzynie i rulony. W muzeum całość przetransportowano do sali na I
piętrze. Tam złożono także wspomniane obrazy”. [M. Kuhnke,
Dworzanin…, op. cit., s. 200]
W
czasie gdy chowano w magazynach Muzeum Narodowego w Warszawie cenną kolekcję
Czartoryskich, a pomiędzy urzędnikami niemieckimi wędrowały kolejne pisma z
petycjami, wezwaniami i postulatami, o gołuchowskim zamku zupełnie zapomniano.
Przestano zajmować się jego stanem, uznając, iż nie warto troszczyć się o
dorobek wrogiego państwa i narodu. Po wywiezieniu dzieł sztuki w 1940 r. – pisze
Danuta Marek – w zamku zorganizowano magazyny niemieckiej odzieży wojskowej. Z
każdym rokiem sale siedziby Izabeli są coraz bardziej zdewastowane, przypominają
raczej to, co zobaczyła księżniczka w momencie pierwszej wizyty w Gołuchowie,
niż efekt jej wieloletniej pracy.
O ile od jesieni 1939 r. do połowy 1943 r. Niemcy mogli czuć się bezpieczni w
Kraju Warty i względnie bezpieczni w Generalnym Gubernatorstwie, a także
spokojni o los swych wielkich zbiorów, o tyle już wydarzenia z frontu
wschodniego pokazywały, iż należy przedsięwziąć daleko zakrojoną akcję ich
zabezpieczenia oraz wywozu w spokojniejsze regiony Rzeszy. Hitlerowcy wybrali
kierunek południowo-wschodni, przede wszystkim Dolny Śląsk, Saksonię i Alpy
austriackie, tereny przez dłuższy czas niedostępne dla samolotów alianckich,
znane z wielu sztolni pokopalnianych, kompleksów podziemnych magazynów i fabryk,
zamków o całej sieci katakumb, gdzie można było przez długie okresy przechowywać
zrabowane dobra kultury. Mimo powtarzanych przy każdej okazji zaklęć o wielkości
i niezwyciężonej sile armii niemieckiej, pojawiających się w filmowych i
prasowych materiałach propagandowych, przywódcy III Rzeszy zdawali sobie sprawę
z tego, iż zwycięstwo w wojnie z Rosjanami wymyka im się z rąk. W związku z tym
czas był już najwyższy na ukrycie w kopalniach, bunkrach i zamkach dzieł z
kolekcji Czartoryskich, Branickich czy Działyńskich.
Foto: Budynek Muzeum Narodowego we Warszawie,
1938. W czasie II wojny światowej przechowywano tu część kolekcji gołuchowskiej.
Źródło: wikipedia.pl
1
sierpnia 1944 r. w Warszawie wybuchło powstanie, które przeszło do historii jako
jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w historii Polski, najtragiczniejsze z
powstań narodowych. Kilkadziesiąt tysięcy słabo uzbrojonych młodych ludzi
toczyło nierówny bój z wojskami niemieckimi krwawo tłumiącymi powstańczy zryw. W
ciągu 63 dni zginęło blisko 18 tys. żołnierzy, zamordowano 200 tys. cywilnych
mieszkańców, zniszczono całe kwartały miasta. Walcząc z powstańcami, Niemcy
dokonywali również grabieży wszystkiego tego, co miało jakąkolwiek wartość.
Wśród grabionych rzeczy były kosztowności, ozdobne naczynia oraz zabytki o
wielkiej wartości artystycznej. We wspomnieniach mieszkańców, ale także samych
żołnierzy niemieckich, często można znaleźć relacje o zdejmowaniu ze ścian
cennych obrazów, wyrywaniu ich lub wycinaniu z ram, pakowaniu do toreb
precjozów, także książek, zbiorów
numizmatycznych, zabytkowej
broni. Wyćwiczeni w procederze grabieżczym zwykli żołnierze oraz
wyspecjalizowane w swej profesji całe komanda przeczesywały ulica po ulicy,
wyłuskując dobra kultury, które później przewożono na Zachód.
Pierwszym etapem była Świdnica (niem.
Schweidnitz), wielki punkt przeładunkowy, w którym decydowano o dalszej drodze
cennych transportów.
Monika Kuhnke: „Zbiory
gołuchowskie udało się w większej części (nie licząc „prywatnych” kradzieży
dokonywanych przez żołnierzy niemieckich) zatrzymać do momentu wybuchu powstania
warszawskiego. Wówczas dopiero rozpoczęło się niszczenie i wymykający spod
wszelkiej kontroli tzw. dziki rabunek tego, co w muzeum pozostało. W dniu 9
października 1944 r. większość dzieł z Gołuchowa spakowano i na rozkaz
SS-Sturmbanführera Benno von Arenta wywieziono z Warszawy do zamku Fischhorn na
terenie Austrii.”
[M. Kuhnke, Dworzanin…, op. cit., s. 201]
Hale
Targów Poznańskich, katedra poznańska, bunkry koło Międzyrzecza i Sulęcina,
piwnice kamienicy Czartoryskich przy Kredytowej w Warszawie, magazyny Muzeum
Narodowego, wreszcie zamek Fischhorn to miejsca przechowywania kolekcji
gołuchowskiej, a jednocześnie punkty na wielkiej mapie grabieży dóbr kultury
zgromadzonych przez obywateli polskich do 1939 r. Tylko staranne prześledzenie
tej mapy uświadomić może skalę strat, jakie ponieśliśmy w czasie wojny i
okupacji. Jan Pruszyński, autor
fundamentalnej monografii „Dziedzictwo
kultury Polski, jego straty i ochrona prawna” (2001),
oszacuje je na blisko 30 mld obecnych dolarów (tzn. 120 mld zł). Za tę kwotę
moglibyśmy wybudować dziś niejeden obiekt przemysłowy.
Wojciech Kowalski pisze w artykule poświęconym restytucji dóbr kultury polskiej
utraconych w czasie II wojny światowej, iż „mimo ogromnych zniszczeń i braku
dokumentacji powojenne statystyki podawały liczbę około 500000 utraconych dóbr
kultury. Prowadzona od 1992 r. szczegółowa inwentaryzacja strat pozwoliła
umieścić w komputerowej bazie danych ówczesnego Ministerstwa Kultury i Sztuki
informacje o ponad 60000 obiektach zaginionych na terenie obecnej Polski, z
których dokumentację fotograficzną posiadało jednak tylko niewiele ponad 10000
przedmiotów. Z punktu widzenia rodzaju dzieł sztuki można podać, że w liczbach
tych kryje się, między innymi prawie 13000 obrazów, około 8700 rycin i rysunków,
ponad 4000 obiektów złotniczych, 3500 rzeźb oraz 4500 mebli i innych wyrobów
drewnianych. Jeżeli natomiast chodzi o poszkodowane instytucje, to w ramach
danych zbiorczych straty muzeów wynoszą nie mniej niż 26300 obiektów, związków
wyznaniowych 14600, a osób prywatnych 11500 obiektów.”
[W. Kowalski, Restytucja dóbr kultury utraconych przez Polskę w okresie
II wojny światowej jako element polskiej polityki zagranicznej realizowanej
przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w latach 1999-2009. [w:] W. Kowalski,
M.Kuhnke, ZAGRABIONE – ODZYSKANE. Działalność Ministerstwa Spraw Zagranicznych
RP w zakresie restytucji dóbr kultury utraconych przez Polskę w okresie II wojny
światowej. Warszawa 2011, s. 9]
Szacunki Pruszyńskiego i Kowalskiego robią ogromne wrażenie. Zszokowani będziemy
jeszcze bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, iż dotyczą one tylko tego, co
skradzione, zniszczone lub wywiezione zostało z dawnych terenów leżących na
zachód od tzw. linii Curzona, nie obejmują natomiast zniszczeń i grabieży
dokonywanych przez sowiecką Rosję zarówno po 1939 r., jak i w czasie ofensywy
Armii Czerwonej z lat 1944 – 1945. Jeśli nawet ktoś próbował obliczyć, ile
straciliśmy na wschodzie, jego szacunki pozostaną mało wiarygodne bez wglądu do
dokumentacji radzieckiej. A tę zamknięto w sowieckich archiwach i nie jest
udostępniana badaczom – historykom i muzealnikom. Biorąc pod uwagę współczesną
politykę państwa rosyjskiego, można być pewnym, iż nieprędko owe archiwa zostaną
otwarte.
[Idź
wstecz] [Idź
dalej]
|