|
PLESZEWSKIE
TOWARZYSTWO KULTURALNE
ul.
POZNAŃSKA 34
63-300
Pleszew
|
|
|
|
|
|
|
Walka Wielkopolan o zbiory gołuchowskie
Poznań przeciw ponownemu rozpatrywaniu sprawy zbiorów
gołuchowskich
Z wielką radością przyjęło społeczeństwo Wielkopolski decyzję premier J.
Cyrankiewicza o powrocie zbiorów gołuchowskich na swoje miejsce, to jest do
Wielkopolski. Jednak od oświadczenia prezesa Rady Ministrów minęło parę tygodni
i dochodzą nas wieści, że Warszawa czyni starania zmierzające do zatrzymania nie
tylko waz, ale całego zbioru muzeum gołuchowskiego. Literat Leon Kruczkowski,
jako poseł na Sejm i przewodniczący sejmowej Komisji Kultury wszelkimi siłami
stara się o rozstrzygnięcie tej sprawy na korzyść muzeum warszawskiego. Sprawę
zatrzymania zbiorów w stolicy postawił on na posiedzeniu sejmowej Komisji
Kultury (o czym Poznań nie był uprzedzony). Na posiedzeniu komisji Poznań nie
był reprezentowany przez przedstawicieli naszego świata kulturalnego. Poseł
Kruczkowski zgłosił wniosek w sprawie zbiorów gołuchowskich na Sejm, który ma na
ten temat wypowiedzieć się na dzisiejszym posiedzeniu.
Społeczeństwo Poznania i całego województwa jak najbardziej zdecydowanie
sprzeciwia się podobnym dyskusjom nad sprawą, którą uważa już za załatwioną.
Zbiory, ze względu na swe pochodzenie, są własnością Wielkopolski, Muzeum
Narodowego w Poznaniu z oddziałem w Gołuchowie i winny do niego wrócić. […]
[„Głos
Wielkopolski” nr 273 z 14 listopada 1956 r.]
Źródło: Archiwum Muzeum Narodowego w
Poznaniu,
teczka o sygnaturze A1267
Rozdział VIII
Prof. Lorentz jedzie do Moskwy
po skarby kultury
Wywożąc w 1939 r. z
Gołuchowa do Warszawy fragmenty kolekcji Ordynacji Książąt Czartoryskich, Maria
Ludwika miała nadzieję uratować wartościowe artefakty przed zniszczeniem oraz
kradzieżą. Jak się okazało później, to właśnie ta część zbiorów uległa w
znacznym stopniu rozproszeniu. Nie pomogły ani wysiłki prof. Lorentza w czasie
okupacji, ani też tytaniczna praca zespołu Urbanowicza po wojnie, gdyż pazerność
okupantów niemieckich, a potem wszelkiego autoramentu łowców skarbów była tak
wielka, iż nie cofano się przed niczym, byle tylko dopiąć celu. Chęć zysku
zwyciężała jakiekolwiek skrupuły i po prostu zwykłą ludzką przyzwoitość.
W
tym miejscu trzeba powiedzieć bardzo wyraźnie o zjawisku, jakie towarzyszyło
wielu innym problemom „dzikiego kontynentu” w pierwszych miesiącach i latach po
zakończeniu działań wojennych. Począwszy od roku 1944, w kradzież (nazywaną
wtedy zabezpieczeniem dóbr) zaangażowani byli nie tylko poszczególni ludzie, ale
także państwa. Szczególna rola w tym niechlubnym procederze przypada Związkowi
Radzieckiemu, który przyznał sobie prawo do przejmowania wszelkiego mienia
znajdującego się na wyzwalanych terenach, najpierw na Kresach Wschodnich
Rzeczpospolitej, a później na wielką skalę w Prusach Wschodnich, Pomorzu czy też
Dolnym Śląsku. Pierwsza fala grabieży towarzyszyła agresji na Polskę rozpoczętej
17 września 1939 r. i związana była z szerszym planem wynarodowienia naszych
wschodnich rubieży.
W 1945 r. natomiast
prąca na zachód Armia Czerwona dostała od Stalina przyzwolenie nie tylko na
zemstę na ludności niemieckiej, ale także grabież dóbr materialnych. Specjalnie
do tego przeszkolone oddziały sowieckie, tzw.
trofiejnyje brygady, wywoziły więc w głąb Związku Radzieckiego
wyposażenie opustoszałych domów i instytucji publicznych, demontowały całe
fabryki, które jeszcze przez wiele dziesięcioleci będą produkowały dla potrzeb
państwa radzieckiego. Wyspecjalizowane otriady otrzymały w ostatnich miesiącach
wojny rozkaz przetrząsania skrytek m.in. w dolnośląskich zamkach, sztolniach
pokopalnianych, jaskiniach górskich w poszukiwaniu cennych dzieł sztuki.
W styczniu 1945 r. w
kierunku zachodnim ruszyła ostatnia już w czasie II wojny światowej ofensywa
sowiecka. Jej celem było zdobycie Berlina – stolicy Niemiec, którą, ze względu
na obecność Hitlera, uczyniono twierdzą, bastionem zażartej, desperackiej
obrony. 29 stycznia Rosjanie dotarli do Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego,
gdzie przechowywano od dwóch lat dzieła sztuki z kolekcji gołuchowskiej,
wywiezionej wcześniej przez
Sigfrieda Ruhle.
Walki trwały zaledwie 3 dni, nie były ani szczególnie intensywne, ani też nie
wyrządziły zbyt wiele strat. Od 31 stycznia zaczęło się przetrząsanie bunkrów
przez polskich i sowieckich żołnierzy, poszukujących zarówno materiałów o
charakterze przemysłowym oraz wojskowym, jak i kulturalnym. Po sprawdzeniu oraz
zarekwirowaniu co cenniejszych rzeczy, część bunkrów została wysadzona i oddana
na pastwę szabrowników.
W tym czasie transport z kolekcją Czartoryskich z Gołuchowa szedł już na wschód
do wielkiej składnicy, jaką stał się leningradzki Ermitaż. Nie tylko zresztą to
muzeum było miejscem gromadzenia zaraz po wojnie zabytków wywiezionych z terenów
administrowanych przez Polaków. Wiele dzieł sztuki, traktowanych przez Rosjan
jako łup wojenny, wylądowało w piwnicach moskiewskiego muzeum im. Puszkina i
kilku innych państwowych galerii, gdzie ukrywano je przez kilkadziesiąt lat,
nigdy nie pokazując ich publicznie. Monika Kuhnke mówi, iż
do „Moskwy i Leningradu napływały tysiące skrzyń pełnych dzieł sztuki. Trzeba
było coś z nimi zrobić, gdzieś je upchnąć. Po ich pospiesznym przepakowaniu już
od czerwca tego roku wysyłano wiele z nich do muzeów położonych w dalekich
republikach byłego ZSRR. Po pierwsze dlatego, że chciano podnieść rangę tych
muzeów, po drugie – uzasadnić odbieranie tym muzeom cennych zabytków stamtąd
pochodzących, często wykonanych ze złota, zdobionych szlachetnymi kamieniami.
Chodziło bowiem o to, by zasilić główne moskiewskie muzea sztuką wszystkich
narodów potężnego ZSRR. W związku z tym dzieła sztuki pochodzące z Polski i
zrabowane w czasie wojny mogą być teraz gdzieś w Gruzji, Tadżykistanie czy
Turkmenistanie”. [Paweł Goźliński, Agnieszka Sowińska, Dr Monika Kuhnke na
tropie skradzionych obrazów: Nie sądziłam, że historyk sztuki może się zajmować
czymś, czego nie ma.
[http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,80530,18986190,w-poszukiwaniu-zaginionego-lodzienca.html?disableRedirects=true.
10.10.2015 01:00]
W
Leningradzie zatem znalazł się trzon gołuchowskiego zbioru waz i innych
przedmiotów starożytnych, z którego szczególnie dumni byli małżonkowie
Działyńscy i ich spadkobiercy, oraz znaczna ilość obrazów i grafik. Na szczęście
dla nas przedmioty te pozostały w magazynach leningradzkich, a także w pracowni
konserwatorskiej w Moskwie i nie wzbogaciły muzeów gdzieś na odległych rubieżach
sowieckiego imperium. Walkę o ich odzyskanie rozpoczęli pracownicy
Muzeum
Narodowego w Poznaniu (wówczas Muzeum Wielkopolskiego w Poznaniu).
Uwieńczona ona została sukcesem w 1946 r., kiedy to na polsko-radzieckim
przejściu granicznym w Brześciu pojawił się transport wiozący nasze zabytki –
malarstwo i grafikę, przywitany przez zespół prof. dr. Gwido
Chmarzyńskiego. Warto w tym miejscu przytoczyć
to, co o interesujących nas grafikach napisał znany historyk sztuki, konserwator
zabytków i muzeolog Marian Sokołowski, który w 1885 r. przebywał w Gołuchowie,
by przyjrzeć się temu zbiorowi, opisać oraz ocenić jego wartość artystyczną.
„Są tu najpiękniejsze Albrechty Dürery
– czytamy w tekście Sokołowskiego
–
ze scenami Pasji, życia Marii i Apokalipsy i z całym cyklem fantastycznych
kompozycji, które są tak charakterystyczne dla mistrza samego, jak dla epoki,
która go wydała. Jest szkoła Dürera, Mateusz Zeisinger ze swą tajemniczą i
zagadkową walką światła i ciemności, Łukasz Cranach ze znakiem Salamandry, Hans
Burgkmair i inni. Wiek XVII najwspanialej reprezentuje Jeremiasz Falck, który
się sam podpisywał Polonus, urodzony w roku 1619 w Gdańsku […] Wiek XVIII
najświetniej przedstawia drugi rytownik polski, gdańszczanin także, Daniel
Chodowiecki. Jeżeli Falck zgodnie z epoką, w której żyje, tworzy te
nieporównane portrety których cały szereg za źródło naszych dziejów służyć może,
to ten ostatni wizerunkami typów i scen polskich najcharakterystyczniej
ilustruje życie społeczne swego stulecia na naszej ziemi. Dopełnia go Francuz,
Norblin de la Gourdaine […]” [M. Sokołowski, Zamek w Gołuchowie. W: Studia i szkice z dziejów sztuki
i cywilizacji. Kraków 1889, T.I]
Zgodnie ze świadectwem Sokołowskiego zbiór grafik obcych artystów zgromadzony w
Gołuchowie liczył 1132 prace, a wśród nich 103 ryciny były autorstwa Dürera, 156
– Łukasza z Leydy, 209 – Hansa Sebalda Behama oraz 210 – Heinricha Aldegrevera.
Bez wątpienia grafiki gołuchowskie należały – jego zdaniem – do
„najwykwintniejszych i dla głębszego artystycznego wykształcenia najbardziej
pociągających przedmiotów sztuki.” [Ibidem, s.237]\.
Radość
prof. dr.
Gwido Chmarzyńskiego była zatem krótkotrwała, poza tym
musiała także mieszać się ze sceptycyzmem, gdy uświadomił sobie, iż na razie nie
ma szans na odzyskanie najważniejszych i najcenniejszych artefaktów, przede
wszystkim waz greckich czy też innych naczyń starożytnych. Na nie trzeba było
jeszcze czekać 10 lat, aż do września 1956 r.
Foto: Stanisław Lorentz nadzoruje w Przesiece
załadunek odnalezionych dzieł sztuki.
Źródło: https://turystyka.wp.pl/ostatni-straznicy-skarbow-wywiezionych-we-wrzesniu-1939-r-z-zamku-krolewskiego-6118972080687233a
Problem
restytucji dzieł sztuki z kolekcji gołuchowskiej, będącej przed II wojną
światową jedną z najważniejszych prywatnych kolekcji dzieł sztuki na ziemiach
polskich, prezentuje ciekawy artykuł Agnieszki Woźniak-Wieczorek, na który w tym
miejscu warto zwrócić naszą uwagę
[A.
Woźniak-Wieczorek, Problematyka
restytucji na przykładzie rozproszenia kolekcji gołuchowskiej. „Santander Art
and Culture Law Review” 2015, nr 1, s. 249-262]. Pokazuje on
bowiem to, co było dla Wielkopolan koszmarem, tzn. konieczność pogodzenia się z
myślą, iż gołuchowskie zabytki tylko w niewielkim stopniu powrócą do swej
pierwotnej siedziby, a co za tym idzie, kolekcja Izabeli Działyńskiej zostanie
zdekompletowana. Powtórzmy raz jeszcze, iż tym, któremu Polacy zawdzięczali
sprowadzenie do kraju gołuchowskich skarbów, był prof. Stanisław Lorentz, który
wraz z m.in. prof. Kazimierzem Michałowskim, doprowadzili do uwolnienia
polskich dzieł sztuki z radzieckiej niewoli. Lorentz wraz z Marią Ludwiką
Bernhard (kustoszem Działu Sztuki Starożytnej w Muzeum Narodowym w Warszawie)
wyjechał do Moskwy we wrześniu 1956 r., by dogadać się z Rosjanami w sprawie
zwrotu uratowanych przez nich zabytków. Jednocześnie to właśnie Lorentz
jest odpowiedzialny za rozbicie zbioru starożytności gołuchowskich, przede
wszystkim waz antycznych i innych obiektów sztuki egipskiej. Dwa lata
później, tj. w 1958 r. kierowane przez niego Muzeum Narodowe w Warszawie
przejęło zbiory gołuchowskie, a prof. Bernhard uzasadniała tę kontrowersyjną
decyzję koniecznością racjonalnego rozmieszczenia „zbiorów muzealnych w
Polsce, rozmieszczeniem, które gwarantowałoby dla tych zbiorów jak
najdogodniejsze warunki konserwacji, ekspozycji i opracowania naukowego”.
[A.
Woźniak-Wieczorek, Problematyka restytucji…, op.cit., s. 255].
Oczywiście, takie uzasadnienie było bez wątpienia dowodem realizacji
partykularnych interesów warszawskich muzealników kosztem Wielkopolski.
W
Archiwum Muzeum Narodowego w Poznaniu znajduje się niewielkich rozmiarów teczka
o sygnaturze A1267, w której zgromadzono wycinki prasowe przede wszystkim z
jesieni 1956 r., tzn. z okresu, kiedy do Polski powróciły z ZSRS cenne zbiory z
gołuchowskiego muzeum. Materiały te – choć jest ich niewiele – świadczą dobitnie
o determinacji środowisk lokalnych, dla których odzyskanie waz gołuchowskich
było nie tylko sprawą honoru, ale przede wszystkim zaspokojeniem aspiracji
kulturalnych regionu wcielonego w czasie wojny do III Rzeszy i niesamowicie
eksploatowanego przez okupanta gospodarczo, społecznie i kulturalnie. Przeżywszy
tak wiele krzywd i upokorzeń w czasie wojny, Wielkopolanie przyjmowali z
niechęcią powojenne procesy centralizacyjne, gdyż zmierzały one w gruncie rzeczy
do całkowitego zmarginalizowania zarówno Pomorza, Śląska czy Wielkopolski,
kosztem budowy nowej Warszawy jako ośrodka komunistycznej władzy centralnej,
ośrodka sterującego, w założeniu, rozwojem innych regionów, a w rzeczywistości
prowadzącego do ich stagnacji czy wręcz degradacji. Jeszcze w pierwszych latach
po wojnie przyjmowano ze zrozumieniem hasło „Cała Polska odbudowuje swoją
stolicę”, organizując zbiórki pieniędzy m.in. w szkołach, zakładach pracy i
instytucjach publicznych, wysyłając robotników do pracy oraz materiały do
odbudowy i tworzenia całych kwartałów miasta. Gdy jednak okazało się, iż
Warszawa podnoszona jest z gruzów kosztem rozbiórki innych miast, entuzjazm
znacznie opadł, by wreszcie przerodzić się w niechęć trwającą często do dziś.
Powiedzmy wyraźnie, że nie mogło ani ujść uwadze, ani spotkać się z akceptacją
nowych mieszkańców miast na zachodzie Polski ich dewastowanie, czego przykładami
są wręcz barbarzyńskie rozbiórki Wrocławia (tylko w 1951 r. wywieziono stąd 65
mln cegieł!),
Świdnicy, gdzie
rozebrano 300 domów, Nowogrodźca – 250, czy Brzegu – 88 kamienic. W Legnicy
rozebrano zaledwie (!) 50 domów tylko dlatego, iż właściwe całe miasto stało się
strefą zamkniętą, wielkim garnizonem wojsk sowieckich.
Na tę agresywną eksploatację gospodarczą „prowincji” nałożyło się także
marginalizowanie kulturalne nie tylko miast z terenu tzw. Ziem Odzyskanych,
które traktowano jako relikt i dziedzictwo germańskie, ale także miast i
miasteczek Wielkopolski. Wyrazem owej marginalizacji naszych lokalnych środowisk
kulturalnych było m.in. zatrzymanie w stołecznym Muzeum Narodowym słynnej
Galerii Rogalińskiej stworzonej przez rodzinę Raczyńskich, próbę przeniesienia z
Poznania międzynarodowego konkursu wiolinistycznego im. H. Wieniawskiego oraz
właśnie przejęcie przez Stanisława Lorentza kolekcji gołuchowskiej z jej
najcenniejszymi wazami antycznymi.
Bardzo charakterystyczną w tym kontekście jest wypowiedź prof. Lorentza (jego
nazwisko jeszcze nieraz pojawi się przy okazji tej sprawy) z września 1956 r.
uzasadniająca decyzję o pozostawieniu kolekcji gołuchowskiej w Warszawie
koniecznością odtworzenia dużych zbiorów centralnych po zniszczeniach i
grabieżach wojennych, nieprzygotowaniem zamku Działyńskich do przyjęcia tak
cennych zabytków, a także… nieprzygotowaniem kadry wielkopolskich muzealników.
Jak bardzo musiał zaboleć poznańskich historyków, muzealników i archeologów ten
ostatni argument, nie trzeba nikogo przekonywać. Podobne argumenty pojawiły się
także w referacie, jaki wygłosił – 20 września 1956 r. w czasie spotkania
poznańskich naukowców z przedstawicielami Ministerstwa Kultury i Sztuki –
dyrektor Centralnego Zarządu Muzeów dr K. Malinowski. Ponadto zauważył, iż z
dydaktycznego punktu widzenia odzyskane zbiory powinny pozostać w Warszawie,
gdyż Gołuchów znajduje się na uboczu, poza głównymi centrami kulturalnymi.
[„Głos Wielkopolski” z 23 IX 1956, nr 228].
Wróćmy jednak do początku „afery gołuchowskiej” (to tytuł jednego z listów
otwartych opublikowanych w ówczesnej prasie poznańskiej)
[„Tygodnik Zachodni” z 25 X 1956 r.].
Jak już wcześniej powiedziano, w pierwszych dniach września polska delegacja pod
kierunkiem prof. Stanisława Lorentza pojechała do Moskwy, by sfinalizować
rozmowy dwustronne o restytucji cennych zbiorów sztuki, które Armia Czerwona
„zabezpieczyła” w okolicach Międzyrzecza jeszcze w 1945 r. Wprawa moskiewska
zakończyła się sukcesem, gdyż „zwrócono wówczas 12 518 dzieł sztuki: 798
obrazów, 10 516 rysunków i grafik, 181 rzeźb oraz około tysiąca przedmiotów
sztuki zdobniczej, zabranych przez Armię Czerwoną w 1945 r. z okupowanych
Niemiec”
[D. Matelski, Rola muzeów i muzealników polskich w ratowaniu i restytucji
utraconego dziedzictwa kultury w XX – XXI wieku: (część II: od 1945 r.).
„Rocznik Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu” 2012, nr 3, s. 79],
co bez wątpienia trzeba zapisać na konto najsłynniejszego i najważniejszego
polskiego muzealnika.
Już 12 września poznańska popołudniówka w tekście o krzyczącym tytule
informował, iż „Bezcenny zbiór waz gołuchowski znaleziony na terenie Niemiec
przez wojska radzieckie wraca do Poznania”
[„Ekspres Poznański” z 12 IX 1956, nr 216].
Była to wiadomość tyleż optymistyczna, co niesprawdzona i sformułowana na
wyrost. Na pewno zbiory Czartoryskich miały wrócić do Polski, ale niekoniecznie
do Gołuchowa. Tydzień później „Gazeta Poznańska”
[z 19 IX 1956, nr 226]
pisała o wątpliwościach związanych z powrotem do Wielkopolski cennej kolekcji
waz Jana i Izabeli Działyńskich i o planach, jakie względem niej miała dyrekcja
Muzeum Narodowego w Warszawie. Jednocześnie gazeta zapowiadała wystawę części
zbiorów gołuchowskich, którą przygotowano w Poznaniu w ramach Międzynarodowego
Tygodnia Muzeów oraz zebranie przedstawicieli Wojewódzkiego Komitetu Frontu
Narodowego, w trakcie którego miano dyskutować na temat przyszłości kolekcji
Czartoryskich. Autor tekstu podkreślał, iż w opinii powszechnej wazy antyczne i
inne części kolekcji z Gołuchowa powinny „wrócić na stałe do Wielkopolski,
pomnażając wartości kulturalne naszego regionu i czyniąc z niego ośrodek
muzealniczy o znaczeniu światowym. Bezcenny zbiór waz antycznych z Gołuchowa był
już dawniej i będzie niewątpliwie nadal przedmiotem badań naukowych archeologów
i historyków sztuki różnych krajów.” [„Gazeta Poznańska” z 19 IX 1956, nr 226]
Podobne argumenty powtórzyli zebrani na zapowiadanej przez „Gazetę Poznańską”
konferencji, która odbyła się 20 września 1956 r. Na spotkanie z ministrem
kultury i sztuki – Karolem Kurylukiem, wiceministrem – Lucjanem Motyką oraz
prof. Stanisławem Lorentzem przybyli naukowcy, artyści, działacze kulturalni,
funkcjonariusze PZPR oraz wszyscy ci, którzy zainteresowani byli problemem
restytucji dzieł sztuki utraconych w czasie wojny. Jak wynika z relacji
wszystkich najważniejszych czasopism wychodzących ówcześnie w Poznaniu,
spotkanie było trudne, gdyż obydwie strony konfliktu twardo obstawały przy swoim
zdaniu. „Regionaliści” formułowali na przykład opinie, które jeszcze kilkanaście
miesięcy wcześniej, tzn. przed poznańskim Czerwcem’56, były nie do pomyślenia w
debacie publicznej, teraz zaś wpisywały się w nurt odnowy życia politycznego po
śmierci Stalina w ZSRS i Bieruta w Polsce. Protestowano
„przeciwko
niesłusznej decyzji władz centralnych, ograniczającej możliwości rozwoju życia
kulturalnego naszego regionu. Próba zatrzymania w Warszawie waz gołuchowskich –
we wszystkich katalogach świata znaczonych jako znajdujących się w Gołuchowie –
jest kontynuacją potępionej już polityki centralizacji, której fatalne skutki
obecnie naprawiamy z trudem wskrzeszając zamierającą w miastach wojewódzkich
działalność kulturalną i naukową.” [„Gazeta Poznańska” z 21 X 1956, nr 228]
Warto w tym miejscu powiedzieć, iż po stronie Wielkopolan dążących do odzyskania
cennej kolekcji Czartoryskich stanęli ówczesny I sekretarz KW PZPR Jan
Izydorczyk oraz jego następca Wincenty Kraśko, późniejszy wicepremier rządu PRL,
członek Rady Państwa, prawnik i dziennikarz. W czasach, gdy głos partii
rządzącej był w wielu sprawach decydujący, a pozycja I sekretarza KW
niepodważalna w terenie, można było mieć nadzieję na powodzenie trudnego
przedsięwzięcia – przeforsowania pomysłu zwrotu cennej kolekcji społeczeństwu
wielkopolskiemu. Niestety, już niebawem okazało się, iż Kraśko i jego zwolennicy
muszą zetrzeć się z jeszcze silniejszymi przeciwnikami, którzy posiadali większe
wpływy w KC PZPR, a którzy twardo stali za utrzymaniem silnej władzy centralnej
kosztem wpływów i zrównoważonego rozwoju regionów.
Efektem zebrania z 20 września było wystosowanie rezolucji do Komisji Sejmowej
ds. Nauki, Kultury i Oświaty, Wydziału Kultury KC PZPR i Ministerstwa Kultury i
Sztuki, w której powtórzono najważniejsze argumenty formułowane w dyskusji,
podkreślając na zakończenie, iż oburzone społeczeństwo poznańskiego dopatruje
się w działaniach decydentów „jaskrawego pogwałcenia zasad wprowadzanej
obecnie decentralizacji.”
[„Ekspres Poznański” z 21 X 1956, nr 224]
Równocześnie z działaniami instytucjonalnymi, o których była mowa wcześniej,
ruszyła w Wielkopolsce wielka akcja propagandowa mająca na celu wywarcie wpływu
na władze polityczne, przede wszystkim na sejm i rząd. Prasa poznańska otwarła
swe łamy dla wszystkich tych, którzy chcieli wyrazić swe opinie na temat
przyszłych losów gołuchowskiej kolekcji. Nietrudno się domyślić, iż autorzy
listów do redakcji (zarówno osoby prywatne, jak i przedstawiciele grup czy
stowarzyszeń społeczno-kulturalnych) zdecydowanie opowiadali się za powrotem
cennych artefaktów do Wielkopolski, co byłoby zadośćuczynieniem dla tutejszego
społeczeństwa nie tylko za straty wojenne, ale także za to, co złego zdarzyło
się tutaj w pierwszym dziesięcioleciu władzy ludowej. W ciekawym liście
„Grona historyków sztuki” pt. „Afera gołuchowska” – opublikowanym na łamach
„Tygodnika Zachodniego” z 28 października 1956 r. – czytamy, iż „sprawa
zbiorów muzealnych z Gołuchowa jest jaskrawą ilustracją krzywd moralnych i
historycznych, jakie samowola jednostki i kacykowska polityka działania
wyrządzają ziemi wielkopolskiej. Straty kulturalne jakie Wielkopolska poniosła
na skutek zbrodniczej działalności okupanta są olbrzymie i nie powinny być
powiększane przez stosowanie nieprzemyślanej centralistycznej polityki. […]
Społeczeństwo wielkopolskie przyjmie każdą rzeczową dyskusję na temat zbiorów
gołuchowskich
[…] Wydaje nam się, że dyskusja ta prowadzona winna być w szerokim gronie
specjalistów i z uwzględnieniem opinii całego społeczeństwa. Dotychczasowe
pokątne i kuluarowe załatwianie tej sprawy uważamy za niedopuszczalne. […]
Oczekujemy, że właściwe rozwiązanie „afery” gołuchowskiej stanie się precedensem
do położenia kresu dotychczasowej działalności centralistycznej ograbiającej z
dzieł sztuki nie tylko Wielkopolskę, ale także Pomorze, Śląsk i Kraków, a winni
tej działalności poniosą pełne konsekwencje.”
Narzędziem, po które sięgnięto w walce o odzyskanie zbiorów gołuchowskich, była
także satyra prasowa. Agnieszka Woźniak-Wieczorek: „W „Głosie Wielkopolskim”
z dnia 21 września 1956 r. pojawił się rysunek satyryczny H. Darwicha, opatrzony
nagłówkiem: Na marginesie Tygodnia Ochrony Zabytków – w związku z apetytem
Warszawy na Gołuchowskie wazy. Przedstawia on trzech mężczyzn pchających taczki
załadowane antycznymi wazami, którzy zgodnie z drogowskazem podążają z Poznania
i Gołuchowa w kierunku Warszawy. Podpis pod rysunkiem jest odpowiedzią udzieloną
przez jednego z tragarzy zdziwionemu starszemu mężczyźnie, przyglądającemu się z
boku: To w ramach decentralizacji!”
[A.
Woźniak-Wieczorek, Problematyka
restytucji… op. cit., , s. 254]
Miesiąc po słynnym zebraniu Wielkopolan z prof. Lorentzem i ministrami kultury
nastąpił przełom. 28 października 1956 r. ówczesny premier Józef Cyrankiewicz
podjął decyzję o zwrocie całej kolekcji gołuchowskiej do Poznania. Wiadomość ta
– przekazana przez Cyrankiewicza telefonicznie bezpośrednio sekretarzowi
Izydorczykowi – lotem błyskawicy obiegła całą Wielkopolskę, wywołując euforię
wśród zwolenników takiego rozwiązania. A że była ich przytłaczająca większość, w
województwie poznańskim zaczęto odliczać dni i tygodnie do rzeczywistego
przekazania cennych zabytków. Byli i tacy, którzy widzieli już oczami wyobraźni
dzień ponownego otwarcie muzeum w Gołuchowie i prezentacji wystawy stworzonej z
chociażby części kolekcji.
Bardzo szybko okazało się, iż decyzja Cyrankiewicza spotkała się z oporem prof.
Lorentza i jego zwolenników. Znaleźli oni sojusznika w znanym literacie Leonie
Kruczkowskim, autorze popularnych dramatów („Odwety”, „Niemcy”, „Pierwszy dzień
wolności”), który był wówczas jedną z najbardziej wpływowych postaci w kręgach
komunistycznej władzy, m.in. posłem i prezesem Związku Literatów Polskich,
członkiem KC PZPR. I choć dwukrotnie w 1956 r. przeżył on trudne chwile (w
kwietniu koledzy pisarze wytupali go z mównicy, a w listopadzie zmusili do
rezygnacji ze stanowiska prezesa ZLP), to nadal zachował duże wpływy w aparacie
partyjnym, dzięki czemu mógł załatwić nie tylko sprawę dzieł sztuki dla Lorentza
i jego muzeum. Kruczkowski działał z zaskoczenia, a swój wniosek skierowany do
sejmowej komisji kultury wprowadził bez poinformowania szczególnie
zainteresowanych przedstawicieli Wielkopolski. Próbę zablokowania poselskiej
inicjatywy Kruczkowskiego podjęli parlamentarzyści z Zespołu Poselskiego Ziemi
Wielkopolskiej, którzy wsparci zostali m.in. przez Komisję Kultury Wojewódzkiej
Rady Narodowej w Poznaniu oraz Oddział Poznański Związku Literatów Polskich. Ich
listy otwarte oraz informacje o tej akcji opublikowały wszystkie poznańskie
dzienniki z 13 i 14 listopada 1956 r.
Trzeba powiedzieć bardzo wyraźnie, iż niewiele dały zarówno działania
instytucjonalne, jak i medialne podejmowane w kolejnych miesiącach i latach w
Wielkopolsce, nie pomógł ówczesny premier Józef Cyrankiewicz, nie pomógł sejm,
nie pomogły kolejne szczeble administracji państwowej. Jeszcze przez kilkanaście
miesięcy trwała przepychanka urzędników i polityków w Warszawie i Poznaniu,
która zakończyła się w 1958 r. tryumfem warszawskich muzealników. Zwyciężyła
koncepcja prof. Lorentza – Muzeum Narodowe w Warszawie pod jego rządami stało
się najważniejszym miejscem na mapie muzealnictwa polskiego, gdzie przechowuje
się najcenniejsze dzieła sztuki, które znajdowały się niegdyś w różnych muzeach
na terenie całego kraju i tzw. Ziemiach Odzyskanych. Zwyciężyła – niestety –
koncepcja centralistyczna, nieuwzględniająca lokalnych potrzeb i aspiracji
kulturalnych.
Agnieszka Woźniak-Wieczorek podsumowuje ten problem następująco:
„Okoliczności historyczne i świadome decyzje polityczne odebrały gołuchowskim
eksponatom kontekst nadany im przez zamysł kolekcjonerki […] Gdyby możliwe było
scalenie kolekcji gołuchowskiej i umieszczenie zbiorów na stałe w Zamku w
Gołuchowie, dzieło życia Izabeli z Czartoryskich Działyńskiej nabrałoby takiej
wartości, jakiej nigdy nie będzie miała kolekcja w stanie rozproszenia. Patrząc
przez pryzmat tragicznych dla integralności kolekcji gołuchowskiej wydarzeń
historycznych, wiele zrobiono w kierunku przywrócenia Muzeum Gołuchowskiemu
części dawnej – przedwojennej – świetności. „Część” oznacza tutaj nie tylko
próbę odtworzenia znaczenia zamku jako miejsca przechowywania bardzo
wartościowej kolekcji dzieł sztuki, udostępnionej dla publiczności, ale również
umieszczenie w nim części z części ocalałych po wojnie zabytków”.
[A.
Woźniak-Wieczorek, Problematyka restytucji… op. cit., s. 260]
My
zaś powiedzmy, iż nikt, kto związany jest z Wielkopolską i Gołuchowem, nie
zadowolił się oddaniem ani w roku 1962 r. 25 waz, ani też kolejnych 31 w latach
siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Ekspozycja 56 waz gołuchowskich spośród 259
eksponatów tworzących całość, oznacza bowiem utrwalenie stanu rozbicia kolekcji.
[Idź
wstecz] [Idź
dalej]
|